Próbuj, ryzykuj i przyklej się do celu – produkował filmy w Hollywood, dziś jest gościem FBO

17

Producent filmu The Doors z Oliverem Stonem; współpracownik Andy Warhol’a; przedsiębiorca, który zarobił duże pieniądze w informatyce na długo przed erą internetu, a obecnie – skuteczny inwestor, zaangażowany w projekty biotechnologiczne i filmowe. Warszawa, Tel-Aviv, Nowy York, Hollywood, Londyn – odniósł rynkowy sukces w każdym z tych miejsc. Mówi, że do osiągania kolejnych celów popychała go wielka ciekawość świata. Co jego zdaniem jest ważne, by odnieść sukces w biznesie i w życiu? Zapraszamy Was bardzo serdecznie na spotkanie z naszym dzisiejszym gościem – Sashą Harrari.

Uwielbiam czytać biografie wybitnych ludzi. Poszerzają one horyzonty, pokazują, jak piękne i zaskakujące potrafi być życie, pozwalają uwierzyć we własne siły i bardziej odważnie spoglądać w przyszłość. Znajduję w nich inspirację oraz wielką, życiową mądrość, która w przystępnej formie została przelana na papier. Bardzo często wyobrażałem sobie, jak wspaniale byłoby spotkać te wszystkie osoby „na żywo”. Rozmawiając o tym z Tomkiem, doszliśmy do wniosku, że przecież wielu takich ludzi żyje tuż obok nas. Wszystko, co trzeba zrobić, to po prostu namówić ich do podzielenia się swoją mądrością z nami i czytelnikami FBO. W ten sposób blog stanie się jeszcze bardziej wartościowym miejscem.

Kilka dni temu opublikowałem podcast z polskim miliarderem- panem Zbigniewem Jakubasem. Dziś mamy dla Was historie i rady, którymi podzielił się z nami Sasha Harari – producent filmowy, przedsiębiorca, inwestor.

Sasha, jak powinniśmy Ciebie przedstawić naszym czytelnikom?

Wiesz, trudno powiedzieć, bo ja sam miewam z tym kłopot (śmiech). Jestem po prostu przedsiębiorcą. Człowiekiem, który robi to, co go akurat interesuje. Nigdy nie patrzyłem na swoje życie jednokierunkowo i dlatego przedstawiam się tylko imieniem i nazwiskiem.

Rodzina, wartości i mentor na start

Z jednej strony znane światowe nazwiska, wielkie projekty, duże pieniądze. Z drugiej strony skromność i brak rozgłosu. Czy te kontrasty to konsekwencja Twojego wychowania, korzeni… ?

Być może. Wychowałem się w środowisku dość idealistycznym. Moja mama jest Polką, ale po utworzeniu Związku Radzieckiego miejscowość, w której mieszkała, znalazła się w jego obrębie. Przeniosła się do Polski, z której później musieliśmy wyemigrować do Izraela, gdzie dorastałem. W szkole miałem dwóch wspaniałych nauczycieli, którzy byli profesorami w Cambridge, ale przyjechali żeby wychować młodzież w tym nowym państwie. To było wzniosłe, ale nie było w tym wychowania kapitalistycznego. Może dlatego nigdy celem dla mnie nie była pogoń za przedmiotami – np. wystawnymi nieruchomościami czy drogimi samochodami. Do dziś trudno mi zrozumieć, po co czymś takim się zajmować.

Czyli nie miałeś bogatych rodziców, którzy „ustawili Cię” już na starcie?

Wręcz przeciwnie… Wprawdzie oboje rodzice ukończyli akademię, ojciec był inżynierem, mama tłumaczem, ale nie byli przedsiębiorcami – żyliśmy bardzo skromnie. Z drugiej strony mój dziadek był przed wojną bankierem, więc może po nim mam żyłkę przedsiębiorcy ?

A miałeś mentora, który nauczył Cię robienia biznesu?

Prawie w każdym biznesie, w który wszedłem, miałem takiego mentora. Dzisiaj już tak nie jest, bo teraz zwykle ja jestem mentorem dla młodszych, ale na początku tak było. Zawsze miałem kogoś, kto mnie wprowadzał w tajniki danego przedsięwzięcia i mi pomagał. To było bardzo pomocne i bardzo ważne.

Początki i nagły zwrot

Z którego zrealizowanego projektu jesteś najbardziej dumny? Co uważasz za swój największy sukces?

To bardzo trudne pytanie. Jak byłem młody, zaangażowałem się w kilka bardzo dużych i ciekawych projektów, które były przełomowe na świecie i dały mi ogromną satysfakcję.

To były przedsięwzięcia dotyczące informatyki, ale przed erą internetu, tak?

Tak. Dotyczyły oprogramowania dla satelitów telekomunikacyjnych. W czasach mojej młodości komputery kosztowały dziesiątki milionów dolarów, a dzisiaj smartfon mojej córki ma moc obliczeniową ze 150 razy większą niż tamte komputery. Ale tamte zajęcia dawały mi dużo satysfakcji.

Jak zarobiłeś pierwsze duże pieniądze?

Pierwszym dochodowym projektem była firma komputerowa w latach 70-tych. Jej działalność wiązała się z tworzeniem systemów informatycznych, zarówno dla dużych firm, jak i na potrzeby wojskowe. Przyznam jednak, że w tych pierwszych inwestycjach było więcej szczęścia niż rozumu. Od początku kierowałam swoją uwagę na duże projekty. Miałem odwagę, by je podejmować, nawet jeśli wszyscy inni ich się bali. Ja w to wchodziłem i czerpałem zyski.

Nie poprzestałeś jednak na informatyce. Dokonałeś wielkiego zwrotu, wyjechałeś do Nowego Yorku i zająłeś się….sztuką.

Zawsze mnie coś pchało, żeby iść jeszcze dalej. Jeśli coś mnie zaciekawiło, to po prostu wykorzystywałem nadarzającą się okazję. Starałem się jednak robić to z wyczuciem.

Trzeba przyznać, że szło Ci to całkiem dobrze. Nakłoniłeś do wspólnego projektu samego Andy Warhol’a.

Tak, mieliśmy dobry pomysł i Andy chętnie się w to zaangażował. To były portrety znanych Żydów XX wieku – naukowców, polityków, ludzi związanych ze światem kultury, takich jak Albert Einstein, Sigmund Freud, Golda Meir, Gertrude Stein czy Franz Kafka.

FBO_Warhol_Einstein_Freud

 

Oprócz Warhola pracowałem jeszcze z wieloma znanymi artystami – Komar and Melamid, z Rosjaninem Ilją Kabakowem – to jeden z największych żyjących artystów. Pracowałem też z Christo – on zajmuje się opakowywaniem budynków, mostów. Kiedyś Reichstag opakował, a niedawno jezioro Iseo we Włoszech, tworząc most między dwiema wyspami. W każdym razie trzeba umieć się z artystami porozumiewać, to nie są ludzie, którzy lubią zajmować się biznesem.

Chrosto FBO

Czy w takich projektach finalnie zwycięża wątek biznesowy czy to nie wystarcza?

Nie, właśnie nie wystarcza. Trzeba mieć wyczucie, co jest dla nich ważne, a co nie, i zrozumieć, jak działa proces komercji sztuki. Bo nie chodzi tylko o pieniądze. One oczywiście mają znaczenie, ale nie są najważniejsze. Jeśli taki Warhol sprzedaje pojedynczy obraz za milion dolarów, to jeszcze większe pieniądze nie są tym, co go może przekonać.

Z Nowego Yorku na podbój Hollywood

Nie usiedziałeś jednak zbyt długo na miejscu i już po kilku latach ponownie zacząłeś poszukiwać nowych możliwości?

Po projekcie z Andym Warholem, który odniósł duży sukces, mogłem dalej angażować się w sztukę, a jednak postanowiłem skupić się na czymś innym. Wtedy bardzo intrygowała mnie robotyka. To były lata 80. Poleciałem do Kalifornii, do San Francisco, i spotkałem się z Charlsem Rosen, który był uznawany za ojca robotyki. Zmarł w 2002 roku. Spotkałem się z nim wtedy i pokazał mi pierwszego robota o nazwie Shakey The Robot, którego stworzono na Stanford University.

Shakey

Dla mnie było to fascynujące i już chciałem się zaangażować, ale coś mi podpowiedziało, że na takie inwestycje jest zbyt wcześnie, że potrzeba raczej ze 20 lat, żeby to odniosło sukces. Trudno mi to wytłumaczyć, ale koniec końców zrezygnowałem. Myślę, że gdybym wtedy się zdecydował, być może dopiero dzisiaj wykaraskał bym się z tej inwestycji. Intuicja mnie od tego odwiodła i poszedłem w kierunku kinematografii.

Jak to się stało, że zostałeś producentem kultowego dzisiaj filmu The Doors wyreżyserowanego przez jeszcze bardziej kultowego reżysera Olivera Stone’a?

To był pomysł Andy’ego Warhola, powiedział mi: „Powinieneś zrobić film”. Ja w młodości nawet nie marzyłem o tym, by robić filmy. To nie było w ogóle w moich planach. Ale skoro nadarzyła się okazja, powiedziałem: „OK, to jest ciekawe, fajnie byłoby zrobić film o swoich idolach”. A wtedy szukałem też możliwości zrobienia filmu o latach 60., o tym, co się wtedy działo w Stanach, bo wcześniej tylko o tym czytałem.

W tamtym czasie  menedżer The Doors napisał biografię Jima Morrisona pt. „No One Here Gets Out Alive”. Wydanie tej książki okazało się dużym sukcesem, sam też ją przeczytałem i stwierdziłem, że to jest świetny materiał na film.

Długo się nie zastanawiając – zadzwoniłem do menedżera Doors’ów i spytałem, czy jest możliwość kupienia praw do filmu. Odpowiedział mi wprost, że nie ma praw do filmu – dostał jedynie zgodę na opublikowanie książki. Ale powiedział mi też: „Słuchaj, jeżeli kupisz ode mnie prawa do książki, to załatwię ci prawa do filmu”. Wtedy wielu producentów hollywoodzkich chciało zrobić film o The Doors. Jak to często bywa –  ich płyty sprzedawały się w większej ilości po śmierci niż za życia Morrisona! Było jasne dla wszystkich, że taki film może być hitem. Nie byłem zatem jedyny…

Próbuj i ryzykuj!

Jak to się stało, że właśnie Ty wyprodukowałeś ten film?

Bo miałem wystarczająco dużo wytrwałości i byłem gotowy dużo zaryzykować. Prawa autorskie były nieuregulowane. Każdy z żyjących członków zespołu miał tylko część praw, do tego nie rozmawiali ze sobą, a pieniędzy nie potrzebowali…

Mimo wszystko zdecydowałem się odkupić prawa do książki. Położyłem pieniądze na stole bez żadnej gwarancji, że będę mógł zrobić film. Reakcja była taka, jakiej się spodziewałem: członkowie The Doors spytali, kim jest ten wariat, który to zrobił. Zaproponowali spotkanie i zaczęliśmy rozmowy o filmie.

Ile czasu potrzebowałeś, by wreszcie dopiąć swego?

Samo nabycie praw zajęło trzy lata. Trzeba było je pozyskać od członków grupy, od rodziców, którzy jeszcze żyli, czy od rodziców dziewczyny Jima Morrisona, bo jej rodzice wygrali sprawę i też mieli prawa majątkowe. Było to skomplikowane, ale uparłem się, że to zrobię. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że to było dość wariackie posunięcie. Gdyby dzisiaj ktoś do mnie przyszedł i powiedział, żebym wyłożył na coś podobnego pieniądze, powiedziałbym pewnie: „Po co mi to? Nie będę ryzykował.” Ryzyko jednak się opłaciło.

Dzięki tej decyzji mogliśmy obejrzeć świetny film. Pamiętam, że oglądałem go w kinie razem z klasą z liceum. Wprowadził nas w taki nastrój, że po wyjściu od razu zrobiliśmy imprezę. Czy rock and roll zagościł również w sercach ekipy filmowej w trakcie kręcenia filmu?

Tak. Była na przykład taka scena, w której ludzie tańczą nago wokół ogniska. Tego nie było jednak w scenariuszu. Statyści tak się wkręcili w klimat lat 60., że spontanicznie się rozebrali  i zaczęli tańczyć nago w nocy wokół ogniska… To było bardzo ciekawe przeżycie (śmiech)

Na czym polega rola producenta w takim filmie?

Producent zajmuje się właściwie wszystkim: od koncepcji filmu, przez nadzorowanie pisania scenariusza, załatwienie pieniędzy, szukanie aktorów, pozyskiwanie zezwoleń i tak dalej, i tak dalej. The Doors było poza tym bardzo skomplikowaną produkcją z punktu widzenia realizacji. To było ogromne przedsięwzięcie. Sama grupa techniczna liczyła 250 osób, czyli 10 razy tyle, ile w normalnym filmie, ok. 5.000 stażystów a budżet filmu wyniósł 55 mln dolarów. Film jednak zarobił na siebie. Przy samej produkcji bardzo przydało się moje doświadczenie wojskowe, bo każdego dnia trzeba było przerzucać ogromny tłum ludzi w różne miejsca.

W Polsce też można osiągnąć sukces !

Czy żeby coś osiągnąć w filmie, biznesie czy sztuce, faktycznie trzeba to robić w Stanach? Czy jest coś specyficznego w ludziach lub warunkach, które tam panują?

Warunki są oczywiście bardzo dobre w Stanach, ale sukces można odnieść także gdzie indziej.

Czyli w Polsce też można zrobić coś wielkiego ?

Ja stawiam na młodych Polaków. Ciekawą książkę pt. „Następne 100 lat – Prognoza na XXI wieknapisał George Friedman. Jest to moim zdaniem bardzo dobra analiza wszystkiego, co może nas czekać: od polityki, biznesu, po technologie. I właśnie Friedman przewiduje, że Polska będzie potęgą po 2050 roku. Jest ku temu potencjał: Polska znajduje się w samym środku Europy, ma wysoko rozwiniętą inżynierię oraz IT, ma bardzo duży potencjał w robotyce. Bardzo ciekawe jest to, że w Warszawie o wiele więcej młodzieży mówi po angielsku niż w jakiejkolwiek innej stolicy w Europie, nie licząc Amsterdamu i oczywiście Londynu. To daje dużą przewagę i jest to potencjał, który należy wykorzystać. Poza tym w Polsce jest po prostu bezpiecznie. Jesteśmy krajem dość homogenicznym kulturowo, w Polsce ryzyko np. ataków terrorystycznych jest de facto niższe niż w pozostałych krajach europejskich – wierzcie mi to ma dzisiaj spore znaczenie dla firm, które np. szukają bezpiecznych miejsc dla swoich serwerów/infrastruktury.

W Polsce wiele osób kończy studia po to, by znaleźć dobrą pracę. W Stanach podobno jest na odwrót: każdy chce otworzyć własny biznes, a jak nie wypali, to wtedy idzie się do pracy…

Nie, to nie do końca jest tak. Jeden z najbardziej renomowanych uniwersytetów – Stanford University – to dobry przykład na to, że nie każdy od razu musi otwierać własny biznes. To w istocie dotyczy tylko niewielkiego odsetka osób. Każdy, kto kończy Stanford, ma zagwarantowaną posadę w korporacjach,  już samo przyjęcie na Stanford jest dużym osiągnięciem. Statystyki pokazują, że – jeśli się nie mylę – 80% absolwentów Stanforda jest zatrudnianych w korporacjach na wyższych posadach niż absolwenci innych uczelni.

Owszem, nie wszyscy wybierają pracę w korporacji. Około 20% absolwentów Stanforda eksploruje świat startupów, w końcu to „Dolina Krzemowa”. Część z nich decyduje się na pracę w małym przedsiębiorstwie, żeby nauczyć się biznesu, a część od razu próbuje sił we własnym biznesie. Osoby te mają wtedy duże wsparcie.

Ok to co w takim razie powoduje, że tyle nowych biznesów – start up’ów powstaje właśnie tam i osiąga globalne sukcesy ?

W Stanach istnieje odpowiednia infrastruktura, która wspiera innowacyjne biznesy i to jest ta różnica między Polską a Stanami. Sergey Brin z Google też skończył Stanford. Gdyby u nas pojawił się taki Brin, to nie wiedziano by, co z nim zrobić. W USA nie tylko dostał od inwestorów kilka milionów na rozwój biznesu, ale przygotowano kolejne 50 milionów, gdyby się okazało, że biznes wypalił. W Polsce osoba, która kończy politechnikę i chce otworzyć firmę, musi raczej walczyć z wszystkimi i ze wszystkim. Ba, ciężko nawet znaleźć księgowego, który by zrozumiał mentalność przedsiębiorcy.

Oczywiście odpowiednia infrastruktura wspierająca biznes powoli już rozwija się w Polsce. Są inkubatory przedsiębiorczości, są inwestorzy i fundusze venture capital, ale to nie jest tak dobrze rozwinięte jak w Ameryce. Musimy jednak pamiętać, że mamy młody kapitalizm, a w Stanach trwa on już znacznie dłużej. Wszystko jest więc tylko kwestią czasu.

Trudne momenty wzmacniają charakter.

Czy w swoim życiu miałeś też jakieś trudne momenty? Jeśli tak, w jaki sposób radziłeś sobie z nimi?

Oczywiście – miałem trudne momenty w biznesie i jeszcze trudniejsze w życiu prywatnym.

Jedna z porażek biznesowych miała miejsce niedługo po tym, jak zrobiliśmy film Uliczny wojownik (Street fighter)  z Jeanem-Claude’em Van Damme’em – to był pierwszy film oparty na grze komputerowej. Była to dla mnie przełomowa sytuacja po której postanowiłem nakręcić serial dla dzieci Cadillacs and Dinosaurs dla CBS i na bazie filmu zrobić również grę komputerową.

Na bardzo dochodowym  rynku filmów dla dzieci króluje Disney i ciężko się przebić. Mnie się udało i chyba trochę zachłysnąłem się własnym sukcesem. Kiedy „The Wall Street Journal” napisał w wakacje 1993 roku, że Cadillacs and Dinosaurs to jeden z dwóch najciekawszych projektów nadchodzącej jesieni – byłem w siódmym niebie. Wszyscy o tym pisali, a my sprzedaliśmy już licencje na zabawki oraz gadżety, i to po wyższych stawkach, niż Disney zwykle dostawał.

Zacząłem wierzyć w swój własny mit i tak byłem przekonany o własnym sukcesie, że po raz pierwszy postanowiłem zrobić wszystko samemu. Przeważnie do projektów zapraszałem partnerów i każdy dostawał określony procent. Tym razem postanowiłem stworzyć własną ekipę z najlepszych ludzi na rynku. Kosztowało mnie to majątek.

I wtedy wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. W tym samym terminie co mój serial na ekrany wszedł serial Power Rangers zdobywając 90% oglądalności – nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło.

Pewnie można było tego uniknąć, gdybym zachował większą czujność. Mój syn miał wtedy 6 lat, a w wakacje pojawiały się już pierwsze zwiastuny Power Rangers. On był totalnie w nie zapatrzony. Już wtedy powinienem był zrozumieć, że coś się szykuje.

Bardzo trudny czas, o którym już Wam opowiadałem, związany był z osobistą tragedią rodzinną i ciężką chorobą mojej żony. Ale to temat poza wywiadem…

Czy Twoim zdaniem trudne momenty są nieuniknione, a jeśli tak, to co nam dają?

To zależy od osoby. Są ludzie, którzy wychowali się w trudnych warunkach: w dzieciństwie nie mieli co jeść, zarabiali „na ulicy” od 10. roku życia. Takie osoby są przyzwyczajone do wytrwałości. Są też ludzie, którzy dziedziczą duże pieniądze i wychowują się w odpowiednim środowisku. Od dziecka uczą się, jak zarządzać dużym majątkiem.

Natomiast w typowej sytuacji, gdy samemu rozpoczyna się biznes, można być pewnym, że kiedyś nastanie ciężki okres. Trzeba go przetrzymać i wyciągnąć odpowiednie wnioski, by nie popełnić tych samych błędów w przyszłości.

Podzielę się z Wami historią, która dobrze ilustruje znaczenie doświadczenia płynącego z popełnionych błędów. Na początku moich interesów w Stanach przeprowadziłem bardzo udaną inwestycję z pewnym prawnikiem. Po jakimś czasie spotkaliśmy się ponownie opowiedziałem mu o kolejnym pomyśle. Zadał mi wtedy takie pytanie: „Sasha, czy zdarzyło Ci się w życiu coś, co Ci się nie udało?”. Ja z przekonaniem mówię, że nie, że na razie wszystko mi wychodzi. A on na to: „To w takim razie nie zainwestuję teraz w Ciebie, bo nie ufam ludziom, którzy nigdy nie ponieśli porażek”. Wtedy rzeczywiście jeszcze nie miałem żadnego kryzysu, ale to prawda, że błędy prędzej czy później się zdarzą. Poradzenie sobie z nimi daje jednak bardzo duże korzyści i wzmacnia charakter.

Słuchaj swojego instynktu

Obecnie część Twoich inwestycji to biznesy medyczne. Czy możesz o nich opowiedzieć?

Pierwszy to firma produkująca specjalistyczne narzędzia do intensywnej terapii, wykorzystywane od razu po operacji, na OIOM-ie. Firmę wprowadziliśmy na giełdę – i  teraz jestem już tylko pasywnym udziałowcem.

Drugi duży projekt, w którym działam, to tak zwane Gatherer systems. Grupa ludzi opracowała niezwykle precyzyjną diagnostykę kręgosłupa, i jest to dosyć przełomowa rzecz – prawdopodobnie na skalę światową. Jestem tutaj bardzo aktywnym udziałowcem. Cała działalność prowadzona jest w Anglii.

Pracuję też nad rozwijaniem firmy produkcyjnej – filmowej i telewizyjnej. Są to projekty w większości za granicą, głównie w Los Angeles i Londynie.

Czym się kierujesz, wybierając projekty, w które inwestujesz?

To jest mieszanka instynktu i umiejętności rozpoznania rynku. Zanim zainwestowałem w firmę zajmującą się diagnostyką kręgosłupa, miałem w pamięci pewną sytuację. Wiele lat temu siedzieliśmy w klubie w Chicago z pewnym prawnikiem i co chwila ktoś do niego podchodził, witał się: „Mister Otenberg , how are you?” i tak dalej. W pewnym momencie pytam go: „Powiedz mi, jak to możliwe, że ty rozpoznajesz tych wszystkich ludzi?”. A on na to: „Słuchaj, ja ich nawet nie rozpoznaję. Często nie mam pojęcia, kim są. Ale mam jeden trik. Jak mężczyzna jest po czterdziestce, to pytam go: »How is your back?«, czyli co tam z jego plecami. Zdziwiony zwykle pyta: »How you remember this?«. Myśli, że go znam osobiście, a ja po prostu wiem, że 80% ludzi ma problemy z kręgosłupem”.

Zapamiętałem to i jak pojawił się na horyzoncie projekt z diagnostyką kręgosłupa, wiedziałem, że to będzie strzał w dziesiątkę…

Przyklej się do celu

Co dla ciebie jest ważne w biznesie? Jakich zasad się trzymasz? Jaki jest twój patent na to, żeby projekt, który realizujesz, był na plusie?

To są ludzie. Tylko ludzie, naprawdę! Wszystko, co robię, sprowadza się do wyboru odpowiednich ludzi. Osoby, z którymi pracuję, to są ludzie, którym mogę zaufać. Oczywiście w każdym projekcie, ze względu na jego specyfikę, potrzebuję kogoś innego, ale wydaje mi się, że umiem odnajdywać dobrych ludzi. Jeżeli podąża się w dobrym kierunku, to na twojej drodze prędzej czy później zaczną pojawiać się odpowiednie osoby. W wojsku najważniejszym hasłem, które zawsze słyszałem było: Stick to the target, czyli nie tyle nawet: „Trzymaj się celu”, tylko wręcz: „Przyklej się do celu”. Cele się zmieniają, to jest oczywiste, dlatego trzeba dokonywać ich naturalnej selekcji. Przykładowo mogę mieć 5–6 różnych celów w pewnym momencie życia, ale wybieram tylko jeden z nich. Stwierdzam: „Dobra, teraz idę w tym kierunku”. Gdy to postanowię, jestem autentycznie przyklejony do celu. To jest bardzo ważne moim zdaniem. I to chyba najlepsza rada, jakiej mogę udzielić.

Gdy patrzysz na swoje dokonania lub dokonania innych ludzi, co twoim zdaniem decyduje o sukcesie?

Prawdę mówiąc – nie wiem tego. W ostatnich latach pojawiło się na rynku sporo książek poświęconych temu, jak odnieść sukces, ale nie wiem, czy istnieje na to jedna wspólna recepta. Ludzie wybijają się z różnych przyczyn. Są takie osoby jak Jan Kulczyk, którzy umieją budować fantastyczne infrastruktury. Są też ludzie jak Dariusz Miłek z CCC, czyli tak zwany „one track mind”, którzy specjalizują się w 1 dziedzinie.

Myślę, że człowiek powinien przede wszystkim odnaleźć samego siebie. Jeżeli ktoś chce rozwijać swoje zdolności, ale nie stworzył sobie żadnego systemu, może w mniejszym lub większym stopniu wejść w infrastrukturę korporacji. Bardzo dobrym przykładem jest Jack Welch – były prezes GE. To wybitny człowiek, a na dodatek trafił do firmy, która wręcz specjalizowała się w rozwijaniu talentów menedżerskich. Gdy masz dwadzieścia kilka lat, oni już wiedzą, czy się nadajesz na dyrektora wysokiego szczebla, czy nie, i mają opracowany cały system wsparcia. Dzięki General Electric Jack Welch stał się sławny na świecie, niesamowicie się rozwinął, ale to wszystko dzięki stworzonej infrastrukturze, w której mógł działać. Nie wydaje mi się, żeby odnalazł się równie dobrze w tworzeniu od podstaw własnego przedsiębiorstwa. Jest wielu takich znanych dyrektorów. Są pracowici, niesamowicie zdolni, wytrwali. Ale oni muszą funkcjonować w korporacji, bo narzuca im to odpowiednią infrastrukturę, w której się odnajdują jako wykonawcy. Z tego punktu widzenia praca w korporacji nie jest taka zła, jak się czasem mówi.

Z drugiej strony są – przedsiębiorcy, czyli ludzie, którzy mają potrzebę budowania infrastruktury na własnych zasadach. To jest już zupełnie inna bajka. Na pewno konieczna jest do tego wytrwałość – to bez wątpienia jeden z głównych czynników sukcesu. Swoim dzieciom zawsze mówię: There are no mistakes, there are only lessons – „Błędy nie istnieją, są tylko lekcje”. To bardzo ważne motto w moim życiu. Każda rzecz jest nauką, która pozwala iść naprzód. O ile oczywiście się nie przestraszysz i nie poddasz pod wpływem stresu. Stres jest nieunikniony, grunt, by nie pozwolić mu się stłamsić.

Gdyby ktoś podszedł do ciebie i powiedział: „Pan jest bogaty, ja też chcę być bogaty. Co mam robić?”.

Wiesz, jak to jest: pieniądze idą do pieniędzy. Jeżeli ktoś ma chęć budowania własnego biznesu, bo nie może odnaleźć się w już stworzonych strukturach, to musi iść tam, gdzie serce go pcha.

Nie wolno dać się zniechęcić innym ludziom. W swoich przedsięwzięciach zawsze jestem otoczony najlepszymi prawnikami i księgowymi. Mimo to kieruję się zasadą, że jeżeli mówię im o nowym przedsięwzięciu, a oni twierdzą, że tego nie da się zrobić, to czuję, że idę w dobrym kierunku! Nie znaczy to, że oni się mylą. Po prostu talent księgowych czy prawników polega na tym, by chronić to, co istnieje, a ja jestem zainteresowany osiąganiem nowych celów w życiu.

I to jest właśnie to. Jeżeli chcesz coś zrobić poza granicami istniejących struktur, ale boisz się i nie masz poparcia w swoim otoczeniu, to jedyne, co pozostaje, to słuchać tego, co ci mówi intuicja.

Nie planujesz zwolnić tempa, odpuścić i przejść na emeryturę?

Nie, w ogóle nie biorę tego pod uwagę. Mnie to nie interesuje. Podoba mi się to, co dzieje się w moim życiu, a poza tym jest zbyt wiele interesujących rzeczy do zrobienia, żeby zwalniać tempo. Na przykład w grudniu odbędzie się premiera kolejnego filmu, którego jestem co-producentem „Space between us”.

A skąd czerpiesz energię do działania?

A wiesz, że nie wiem? Zastanawiam się nad tym, ale po prostu wydaje mi się, że miałem szczęście. Dzisiaj wiele pisze się o pozytywnym podejściu do życia, a takie podejście jest chyba wpisane w moją naturę, miałem to w sobie od zawsze. Naprawdę mi to pomogło i nadal pomaga. Zawsze jak na coś patrzę, to zastanawiam się jedynie, czy dana przeszkoda może mnie jeszcze czegoś nauczyć, wzbogacić o coś.

Widzę, że teraz jest duży popyt na książki poświęcone osiąganiu sukcesu. Ale w tym wszystkim ważne jest nie tylko ciągłe parcie do przodu, ale i to, by czasem na chwilę się wyłączyć. Gdy w mojej firmie informatycznej bardzo intensywnie się czymś zajmowałem, i sprawy zaczynały mnie przytłaczać, rzucałem wszystko i spędzałem tydzień z Beduinami. To są ludzie, którzy całe życie spędzają na pustyni, choć wcale nie są do tego zmuszeni. Po prostu wybrali takie życie. A na pustyni czas biegnie zupełnie inaczej, a wręcz stoi w miejscu. Zwykle co 6–7 lat zdarza się potop w niektórych miejscach i oni dzielą wydarzenia na te „przed potopem” i „po potopie”. Takie oderwanie się od codzienności bardzo pomaga spojrzeć na swoje sprawy pod z innej perspektywy. Co pewien czas staram się więc po prostu na chwilę wyłączać.

Mam jeszcze pewną radę dla młodych ludzi, rozpoczynających dopiero swoją pracę zawodową. Żyjecie w bardzo wygodnych czasach i macie do dyspozycji wiele narzędzi, które zwiększają wygodę. Internet dostarcza nieograniczoną wiedzę, a tanie loty pozwalają błyskawicznie przenieść się w inny zakątek Europy czy świata.

Jednak widzę, że wielu młodych ludzi „wrzuca na luz”. Bardzo chętnie podchwytują hasło „slow life” i nie chce im się angażować w pracę i działanie. Tymczasem to właśnie młode lata, gdy mamy mnóstwo energii i bardzo mało zobowiązań, są najlepszym okresem, by dać z siebie jak najwięcej i szybko się rozwijać. Jeżeli myślicie o prawdziwym sukcesie, nie zmarnujcie tego okresu w życiu. Dobry czas aby „wrzucić na luz” przyjdzie później, ale najpierw trzeba działać i zapracować sobie na to.

Do grona moich współpracowników wybieram tylko takich ludzi, którzy wkładają serce w to co robią i są przedsiębiorczy –to osoby dla  których odebranie telefonu po 17 nie stanowi problemu 🙂 Z drugiej strony – jeśli ktoś po męczącym projekcie chce mieć „reset”, to nawet jeśli formalnie nie ma urlopu  – nie mam z tym problemu. Wspieram i finansuję to,  bo wiem, że to mój partner, który swoim podejściem pokazuje, że jest przedsiębiorcą.

Sasha, dziękujemy serdecznie za bardzo wartościową i inspirującą rozmowę.

Nie ma sprawy. Przyklejajcie się do swojego celu i do roboty Kochani! 🙂

P.S. Hej, hej, tu jeszcze na chwilę Marcin 😉 Dla mnie i dla Tomka spotkanie i rozmowa z Sashą były bardzo inspirujące. Mam nadzieję, że choć trochę udało się nam z Wami podzielić tą historią. A kto Was inspiruje? Z kim jeszcze chcielibyście przeczytać wywiad lub posłuchać podcastu? Może uda nam się dotrzeć do takiej osoby? Będę bardzo wdzięczny za Wasze propozycje.

Jeżeli podobał Ci się ten artykuł, może zainteresuje Cię moja książka o inwestowaniu – „Finansowa Forteca”. W podobny sposób jak tutaj na blogu- prosto i merytorycznie – tłumaczę w niej, jak inwestować skutecznie i mieć święty spokój. Szczegóły poznasz TUTAJ.

PODOBAJĄ CI SIĘ ARTYKUŁY NA BLOGU?

Dołącz do ponad 45 513 osób, które otrzymują newsletter i korzystają z przygotowanych przeze mnie bezpłatnych narzędzi pomagających w skutecznym dbaniu o finanse.
KLIKNIJ W PONIŻSZY PRZYCISK.

PLANUJESZ ZACIĄGNĄĆ KREDYT HIPOTECZNY
I NIE WIESZ OD CZEGO ZACZĄĆ?

To zupełnie naturalne. Kredyt hipoteczny to ogromne zobowiązanie, które przygniata przez kilkadziesiąt lat. W dodatku mnóstwo osób bardzo za niego przepłaca. Przygotowałem kurs Kredyt Hipoteczny Krok po Kroku, aby uzbroić Cię w niezbędną wiedzę i dać narzędzia do wygodnego podjęcia najlepszych dla Ciebie decyzji. Chcę Ci pomóc w znalezieniu kredytu hipotecznego, który:

✅ w bezpieczny sposób pomoże Ci zrealizować marzenie o własnym mieszkaniu czy domu,
✅ nie obciąży nadmiernie budżetu Twojej rodziny,
✅ będzie Cię kosztował tak mało, jak to tylko możliwe,
✅ szybko przestanie być Twoim zobowiązaniem, bo sprawnie go spłacisz.

Powiadom
Powiadom o
guest
17 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze