Dzisiejszy wpis kieruję do wszystkich osób mających luźny stosunek do długów. A dedykuję go Zenkowi, który komentarzami pod ostatnim artykułem na blogu mocno mi podniósł ciśnienie. Oszczędzać można, jeśli się sporo zarabia, żyć po to żeby odmawiać sobie przyjemności to kiepski pomysł, kredyty są dla ludzi tak samo jak alkohol, posiadanie kredytu to statystycznie normalna rzecz – to tylko niektóre fragmenty, które podziałały na mnie jak płachta na byka.
Trudno, wrócisz za kilka lat po artykuł Jak skutecznie pozbyć się długów. A póki co – nie zawracam Ci głowy. Jutro musisz zarobić na ratę. Oby los był dla Ciebie łaskawy. Szerokiej drogi w nowej furze na krechę! – zakończyłem bezczelnie naszą wymianę komentarzy i podkurzony poszedłem spać. Skoro ktoś nie jest na tyle dojrzały, aby zrozumieć sprawy oczywiste, to nie ma co tracić na niego czasu, prawda?
Nieprawda! Rano dotarło do mnie, że to ja niedojrzale zareagowałem. Zależy mi przecież, by jak najwięcej osób mogło cieszyć się finansowym bezpieczeństwem, bogacić się i realizować swoje pasje i marzenia. Nie mogę zatem reagować w taki sposób, gdy ktoś ma odrębne zdanie!
Zenek uświadomił mi, że muszę wreszcie w syntetyczny sposób wyjaśnić moje podejście do długów. Muszę też kilka spraw doprecyzować, bo one być może nigdy nie wybrzmiały. Dlatego, zanim odniosę się do argumentów Zenka, kilka słów bezpośrednio do niego:
Zenek – po pierwsze: przepraszam Cię za moją reakcję na Twoje komentarze. Po drugie: dziękuję Ci serdecznie za inspirację do przygotowania tego wpisu. Po trzecie: mam wielką nadzieję, że dziś w lepszy sposób przekażę Ci moje poglądy.
A zatem, ruszamy!
1. Oszczędzać można jeśli się sporo zarabia…
Zacznę od Twojego pierwszego komentarza:
Oszczędzać można jeśli się sporo zarabia, tymczasem ludzie zarabiają tyle że ledwo wystarcza do codziennych potrzeb, dlatego nie mają z czego oszczędzać.
Poza tym żyć po to, żeby oszczędzać i odmawiać sobie przyjemności (których nie mamy za wiele), to nie jest chyba najlepszy pomysł.
To prawda, że wciąż wiele osób ma problem, by związać koniec z końcem. To również prawda, że bardzo trudno jest oszczędzać, gdy zarabia się mało. Co tu dużo kryć – życie jest do kitu, gdy na nic nas nie stać! Właśnie dlatego pomagam ludziom wyjść z tego stanu.
Pomińmy niepełnosprawność, kalectwo, ciężką chorobę czy całkowitą niezdolność do pracy. W standardowych sytuacjach zdrowy, zdolny do pracy człowiek jest też w pełni zdolny do zwiększania swoich zarobków. W czasach dostępu do ogromnych zasobów darmowej wiedzy w internecie, pełnej mobilności ekonomicznej, nie wspominając już nawet o obecnie trwającym „rynku pracownika” – ogranicza nas bardzo mało. Najczęściej to nasze nastawienie (nie da się), świadome i nieświadome korzyści płynące z tkwienia w strefie komfortu (musiałbym się czegoś nauczyć, włożyć wysiłek, zmienić miejsce zamieszkania lub pracy – to niewygodne), a czasem po prostu zwykłe lenistwo.
W takiej sytuacji można oczywiście tkwić, narzekać i szukać usprawiedliwienia, że ludzie mało zarabiają i w ogóle jest ciężko. Ale czy kiedykolwiek był okres w historii, w którym większość ludzi nie narzekała, że czasy są ciężkie, a zarobki zbyt niskie? Nie ma sensu oglądanie się na innych. Trzeba patrzeć na siebie!
Tkwienie w takiej sytuacji i marudzenie przypomina dylemat niemowlaka: Ta pielucha wprawdzie śmierdzi i szczypie w tyłek, ale przynajmniej jest ciepła i moja! Zostawmy jednak osoby, którym w tym stanie jest dobrze.
Jak inni starają się poprawić własną sytuację?
- Zakasując rękawy i biorąc się do solidnej roboty.
- Szukając przyjemności w życiu na kredyt.
Pierwsi rezygnują z kilkunastu miesięcy, a czasem nawet kilku lat przyjemności, by stać ich było na przyjemności przez długie kolejne dekady.
Drudzy znajdują przyjemność przez kilkanaście miesięcy, a czasem przez kilka lat, a potem przez długie dekady wiodą życie zadłużonych współczesnych niewolników.
Jeżeli coś jest kiepskim pomysłem, to moim zdaniem ta druga opcja.
2. Kredyty są dla ludzi, tak samo jak alkohol
Teraz odniosę się do tej wypowiedzi:
Kredyty są dla ludzi tak samo jak alkohol. Oczywiście zawsze pewna liczba osób będzie nadużywać jednego czy drugiego. Ale to nie znaczy ze należy się skazywać na całkowitą abstynencję. Miliony ludzi mają kredyty i jakimś cudem je spłacają. I w żadną spiralę długów nie wpadają. Ty ze skrajnych przykładów robisz normę co nie jest prawdą.
Przykładowo sam w najbliższym czasie zamierzam wziąć kredyt na zakup nowego auta. Używanego nie chcę. Bezpieczeństwo i prestiż kosztują, ale mnie stać. Jeśli ktoś woli mieć więcej papierków i jeździć starym gratem to jego sprawa. Tylko mi nie wmawiajcie jak to on się fantastycznie nie czuje patrząc na ludzi jeżdżących w o wiele bardziej komfortowych i bezpiecznych warunkach, bo to jest co najwyżej śmieszne.
Przede wszystkim muszę przyznać, że trafnie argumentujesz. Osobiście idę o krok dalej i porównuję kredyty konsumenckie do narkotyków. Skłaniają mnie do tego reklamy pod hasłem: „Pierwsza pożyczka gratis”, które są równie zabójczo skuteczne, jak stosowana przez dilerów narkotykowych zasada: „Pierwsza działka gratis”.
Ale już bardziej poważnie. Przede wszystkim chciałbym jasno zaznaczyć, że wiele kredytów zdecydowanie ma sens: mądrze zaciągnięty kredyt hipoteczny, firmowe kredyty inwestycyjne i wiele innych. Ja walczę z tymi kredytami, które drenują nasze kieszenie, bo są przeznaczane na konsumpcję: pożyczki okazjonalne, chwilówki, zadłużenie na kartach kredytowych, ale również kredyty samochodowe, o których wspominasz (choć to uzależniam od sytuacji).
Gdy ktoś kupuje na kredyt samochód, bo dzięki temu dojedzie do pracy w sąsiedniej miejscowości i podwoi swoje zarobki – ma to sens. Gdy ktoś kupuje samochód na kredyt „dla prestiżu” – to moim zdaniem nie do końca rozumie, na czym polega prestiż.
Poza drenażem kieszeni i zniewoleniem dłużników, tego typu kredyty i pożyczki napędzają bezsensowną konsumpcję, prowadzącą do dewastacji środowiska, niszczenia zasobów naturalnych, generującą sterty odpadów – ale to temat na inną dyskusję.
To prawda, jak piszesz, że miliony ludzi spłacają kredyty. Ale argument „milionów” nigdy do mnie nie przemawiał. Fakt, że miliony ludzi robi coś głupiego nie sprawia przecież, że przestaje to być głupie. Kiedyś miliony wierzyły, że Słońce krąży wokół Ziemi, że istnieją czarownice, a świat ma 6000 lat. Miliony ludzi potrafią bardzo się mylić.
I nie zgadzam się z Tobą, że „ze skrajnych przykładów robię normę”. Już niemal milion Polaków zalega ze spłatą różnego rodzaju kredytów, a suma przeterminowanych zobowiązań to blisko 30 mld złotych. A ile osób jest na krawędzi? Ile osób przeznacza większość swoich dochodów na spłatę rat i z trudem trzyma głowę nad powierzchnią? Kredyty ma już połowa dorosłych Polaków (ponad 15 mln osób). To dużo. Ale połowa jednak kredytów nie ma.
Natomiast muszę przyznać Ci rację, że mogę mieć problem z zachowaniem pełnego obiektywizmu. Moja skrzynka mailowa pęka w szwach od wiadomości osób błagających o pomoc. Każda taka historia bardzo mnie boli…
Jednak osoby podchodzące na luzie do kredytów też znają tylko jedną stronę medalu: uśmiechnięte twarze z naiwnych reklam. Czy ich podejście do kredytów jest bardziej obiektywne?
3. Od zdarzeń nagłych są ubezpieczenia
To teraz o tym:
Od zdarzeń nagłych są ubezpieczenia – lepsze to niż nieustanne szukanie paruzłotowych oszczędności i lokat oprocentowanych o 1/10 więcej. Takiej kwoty jaką dostanę z ubezpieczenia nie oszczędziłbym przez minimum 10 lat.
To oczywiście prawda, szczególnie w zakresie ubezpieczeń nieruchomości, OC pojazdów, czy kosztów leczenia. Rzeczywistość jednak jest taka:
1) Nie ubezpieczysz się od każdej ewentualności. Nie każdą awarię samochodu czy lodówki pokryje ubezpieczenie. Wciskane do kredytów hipotecznych ubezpieczenie od utraty pracy nie działa praktycznie nigdy. Za to własne oszczędności pokryją każdą awarię i zadziałają zawsze.
2) Ubezpieczenia nie są za darmo. Aby zapłacić składki przydadzą się… Oszczędności.
W każdym razie dziękuję, że zwróciłeś uwagę na ważną kwestię ubezpieczeń. Dawno o tym nie pisałem.
4. Kto nie pożyczył, przegrał życie!
Wiem, wiem, Zenek – nie użyłeś takiego sformułowania. To mój wymysł, który zrodził się po przeczytaniu tego fragmentu komentarza:
Oczywiście możecie sobie wmawiać jak to oszczędnicki żyje pełnią życia, a kredyciarz jest wiecznie znerwicowany, ale to nie jest prawda. Mając umiarkowaną w stosunku do zarobków ratę kredytu żadnego stresu nie odczuwam, moi znajomi również. Jedni wolą korzystać z możliwości jakie mają teraz, a inni ciułać każdy grosz żeby obudzić się po 60, rozumiejąc ze życie im przeciekło miedzy palcami, a oni zostali z kupą papierków na koncie (o ile im tego po drodze inflacja nie zjadła).
Oczywiście masz rację, że wiele zadłużonych osób nie odczuwa stresu. To naturalne. Dopóki nie ma trudności ze spłatami. Stres pojawia się później, gdy życie mówi: „Sprawdzam!”. Chyba żaden zadłużony człowiek na początku nie jest zestresowany. Ba! Większość jest nawet całkiem zadowolona.
To jak zapytać człowieka spadającego z 10. piętra, jak się czuje na wysokości 3. piętra. Zapewne odpowie: Jest super – nic mnie nie boli, a do tego sobie lecę.
Jeszcze bardziej pasuje mi tu powiedzenie Warrena Buffetta:
Dopiero gdy przychodzi odpływ – widać, kto pływał bez kąpielówek.
Ale starczy aforyzmów i powiedzonek. Brak stresu to naprawdę żaden argument. Na wstępnych etapach trudnych sytuacji zawsze wszystko wygląda OK. Palacz spokojnie pali, alkoholik spokojnie pije, dłużnik spokojnie się zadłuża. Gdyby od razu „bolało” nikt by nie robił takich głupot, prawda?
Natomiast stanowczo nie kupuję fałszywej alternatywy: albo pożyczasz teraz i cieszysz się życiem, albo życie przecieka Ci między palcami.
Istnieje przecież inna alternatywa: nie pożyczać, spokojnie się bogacić i cieszyć życiem przez cały czas. Robię tak ja i mnóstwo innych osób. Dzięki mądremu gospodarowaniu pieniędzmi stać mnie na realizację bardzo wielu marzeń i zapewniam Cię, że nikt by mi na nie kredytu nie dał.
Marzenia na kredyt konsumencki to fikcja. Chyba, że mówimy o spełnianiu marzeń sprzedawców kredytów. O tak! Oni dostaną od udzielonych kredytów bonusy i pojadą na fajną wycieczkę.
ostatnia aktualizacja:
Najlepsze lokaty bankowesprawdź
Najlepsze konta osobiste za 0 zł
Promocje bankowe do 900 zł premii
Najtańsze kredyty hipoteczne aż 10 banków
5. Bogaci też biorą kredyty
Gdy zapytałem, czy znasz bogatych ludzi korzystających z kredytów konsumenckich, odpowiedziałeś tak:
A kto to jest bogaty człowiek ? Taki mający firmę przynoszącą mu milion rocznie ? To może zapytaj go (jeśli takowego znasz) czy jego firma ma kredyty czy też działa wyłącznie za gotówkę. Bo chyba dostrzegasz tylko jedną stronę medalu.
Większość firm (i nie piszę tu o samozatrudnionym ochroniarzu) działa na kredyt, właściciele jeżdżą samochodami wziętymi na kredyt (na skandal prawdziwy) na tą firmę, wiec trudno żeby kupowali auto za kredyt konsumpcyjny. I wyobraź sobie, że mając możliwość kupna za gotówkę tego nie robią. Wiesz czemu – bo im się to opłaca. Świat się zawalił ?
Kto to jest bogaty? Oczywiście bogactwo jest względne (zależy, z kim się porównasz), ale powszechną miarą bogactwa stosowaną w branżowych zestawieniach jest wartość netto – czyli aktywa MINUS długi (ups! Długi pomniejszają wartość netto!)
Jeśli pytasz o firmy „przynoszące” miliony – tak – w gronie moich znajomych jest kilkanaście osób mających firmy generujące takie (i wielokrotnie wyższe) zyski. Moja własna działalność – bo pewnie zapytasz – wygenerowała w ubiegłym roku 0,5 mln PLN przychodów – więc Twojej definicji jeszcze nie spełniam (choć jestem na dobrej drodze).
Kluczową sprawą jest jednak to, że – jak napisałem wcześniej – kredyty firmowe w wielu przypadkach (choć nie we wszystkich) – mają sens. Mam tu na myśli przede wszystkim kredyty inwestycyjne. To, że firmy często korzystają również z kredytów obrotowych czy leasingów wynika zwykle z tego, że wyciągają lepsze rentowności na kapitale obrotowym, niż wynosi oprocentowanie kredytu. Do tego odliczą VAT, ratę wpiszą w koszty, obniżą podatek dochodowy, itp. Kowalski tego nie zrobi.
Ale firmy również potrafią głupio się zadłużyć i wtedy… upadają. Ich właściciele prowadzą zwykle działalność w formie spółek kapitałowych, więc upadłość firmy nie zagraża ich majątkowi osobistemu.
Za to upadłość Kowalskiego pod ciężarem kredytu konsumenckiego pozbawia go wszystkiego. Całego majątku, wszystkich pieniędzy, a często również godności, nadziei i złudzeń.
6. Nie ma nic gorszego, niż ten blog
I jeszcze prawdziwa petarda w nos:
No koniec nie ma chyba nic gorszego dla młodego człowieka zaczynającego dorosłość niż przeczytanie tego bloga. Młodzi powinni ryzykować, bo mają czas żeby naprawić błędy. Ty ich uczysz unikania ryzyka, długoterminowego planowania i bycia niewolnikiem tego planu, a to jest zabójstwo dla ich kreatywności i umiejętności wykorzystania szans jakie przed nimi się w życiu otworzą. Gdyby Zukerberg tak postępował to Facebook nigdy by nie powstał.
To zabolało… Człowiek pisze po nocach, stara się pomóc, cieszy się z sukcesów swoich Czytelników, a tu przychodzi Zenek i wali prosto w łeb takim komentarzem ?
Ale z pokorą przyjmuję krytykę i z chęcią się do niej odniosę.
Jestem fanem podejmowania ryzyka i- co ciekawe – zauważyłem ciekawą korelację: im więcej mam pieniędzy, na tym większe ryzyko mogę sobie pozwolić. Nie uczę unikania ryzyka. Uczę podejmowania świadomego ryzyka. Uczę odpowiedzialności i umiejętności analizowania długoterminowych skutków swoich działań. Uczę odroczonej gratyfikacji i zwykłego prawa przyczyny i skutku: aby zebrać plony, trzeba najpierw zasiać.
Nie sądzę, by młodzi ludzie byli skazani na uczenie się na własnych błędach. Nie widzę najmniejszego sensu w tym, aby popełniać te same błędy, które już popełnili inni. Każdy z nich popełni przecież w życiu wiele własnych – i na tych błędach faktycznie powinni się uczyć. Ktoś kiedyś napisał o Polakach, że my lubimy się uczyć na własnych błędach, podczas gdy inni uczą się na uniwersytetach. Może czas z tym skończyć?
Planowanie nie ma nic wspólnego z niewolnictwem. Przeciwnie. To właśnie plan sprawia, że świadomie realizujesz to, co jest ważne DLA CIEBIE. To dzięki jasnym celom i planowi działania przestajesz być niewolnikiem okoliczności, impulsywnych zachowań, reklamowych chwytów, huśtawki nastrojów, itp.
A skoro przytaczasz Marka Zukerberga, to Facebook jest chyba najczęściej przytaczaną firmą z grona tzw. Debt Free Companies . To pewnie przejściowe, a nie ideologiczne, ale przyznaj sam, że wyszło zabawnie ?
7. Słowo na zakończenie do Zenka
Zenek, dziękuję za Twoje komentarze i inspirację do zebrania własnych myśli. Uświadomiłeś mi, że powinienem spokojniej i jaśniej argumentować, i że – nawet w sprawach dla mnie oczywistych – czyjeś poglądy mogą być lata świetlne odległe od moich. Jestem Ci za to naprawdę wdzięczny.
W tym wpisie odniosłem się do obszernych fragmentów naszej dyskusji, które najbardziej mnie poruszyły. Nie byłem niestety w stanie przytoczyć wszystkiego. Jeśli zgubiłem coś istotnego – śmiało wal w komentarzu 🙂
Jestem jednak przekonany, że inni Czytelnicy znajdą komplet Twoich komentarzy w poprzednim wpisie. Wynika z nich jasno, że jesteś bardzo inteligentnym, myślącym i bardzo ciekawie argumentującym człowiekiem.
Nie sądzę, by moje argumenty Cię przekonały. Ale być może pozwolą Ci spojrzeć na moją działalność z nieco innej perspektywy. A może nawet – kto wie – odłożysz jednak trochę kasy? Mam wielką nadzieję, że nie patrzysz już na mnie jak na „nawiedzonego oszołoma” – dla którego każdy kredyt to „zło”. Choć z całą pewnością na punkcie długów konsumenckich mam obsesję, to jednak staram się zawsze kierować zdrowym rozsądkiem.
Cofam oczywiście to, co napisałem ostatnio, że za kilka lat wrócisz by przeczytać artykuł „Jak skutecznie pozbyć się długów”. To była bardzo głupia odpowiedź i wcale Ci tego nie życzę.
Życzę Ci za to z całego serca, aby w Twoim życiu wszystko ułożyło się jak najlepiej i abyś zrealizował swoje marzenia. Wszystkiego dobrego mój inspiratorze! 😉
P.S. A jak Wy się zapatrujecie na naszą dyskusję? Zapraszam Was bardzo serdecznie do komentowania.
Drodzy czytelnicy a ja powiem tak:)
– fakt kredyty konsumencie to zło
– nie szukajcie dziadowskich oszczędności i zysków 100-200 zł, marnując swoją energię i potencjał
– oszczędzenie 10-20 tys, nadpłata kredytu 100- 200 tys nie zmienia w żaden sposób nie zmienia waszego położenia. Czy ktoś ma ratę w wysokości 3000 czy 2500 nie ma znaczenia. 100 000 włożone na nadpłatę kredytu włożone na we własną firmę przyniesie dużo większe profity
Jedynym rozwiązaniem które w jakiś sposób zmienia położenie są grube pieniądze, Inie 1 czy 2 miliony, którymi wielu się zachłystuje. Nie wierzcie ze jak będziecie mieli takie pieniądze to będzie high life.
Nie mydlcie sobie oczu tym, że jak spłacicie kredyty odłożycie na kawalerkę na wynajem będziecie Panami życia.
Wiem co mówię (piszę to z perspektywy osoby która gdyby nie chciała nie musiałaby pracować )
Jedyną szansą dla was (i była dla mnie) to inwestycja w siebie i budowa własnej firmy!!!
Bez tego sorry za wyrażenie będziecie kręcić się jak gówno w przeręblu i nie podskoczycie wyżej.
Zgadzam się z Marcinem najpierw podstawa czyli fundusz bezpieczeństwa bez tego ani rusz!
Acha i jeszcze jedna rzecz. Nie słuchajcie doradców inwestycyjnych i bankowych. Gdyby mieli pojęcie o inwestycjach i pieniądzach to by je zarobili a nie siedzieli w banku za biurkiem.
Wszystko ma znaczenie. Nie każdy jest na tyle kreatywny, by założyć firmę. Owszem, inwestycja w siebie ma duży sens – o ile uzyskany potencjał można szybko wykorzystać w pracy. W ten sam sposób trzeba myśleć o edukacji dzieci, to inwestycja.
Ale jeśli mimo to zostają wolne środki, to nadpłata wysokooprocentowanego kredytu ma duzy sens i ulży budżetowi w kolejnych latach – co oznacza więcej pieniędzy na inwestycje. I te 500 zł niej ma znaczenie, szczególnie gdy syn potrzebuje korków a córka zechce rozwijać się plastycznie. A jeśli przyjdzie czas na inwestowanie – to pusta hipoteka bardzo się przyda.
Pozdrawiam Marcina i życzę mu chłodnego zaangażowania w dyskusji, by sie nie denerwował.
„mniej niż jedna trzecia nowo powstających małych firm utrzymuje się na rynku przez co najmniej pięć lat”
Biorąc powyższe pod uwagę, biorę na siebie OBIEKTYWNIE bardzo duże ryzyko i te hipotetyczne zainwestowane 100tys. pln we własną działalność z prawdopodobieństwem 70% pójdzie w kibel w ciągu najbliższych 5 lat. Nadpłacając intensywnie kredyt po 5 latach go nie mam, a więc mam koszty mniejsze o 2500-3000pln i to jest pewne, a nie z prawdopodobieństwem 30%. Jeśli dla Ciebie to nie ma znaczenia, to spoko. Dla mnie ma to ogromne znaczenie… Wydaje mi się, że zbyt uogólniłeś.
Gdybyś napisał np. że mając działalność gospodarczą nie ma sufitu na twoje potencjalne zarobki, to OK, zgodzę się, ale napisałeś, że 500pln miesięcznie lub nadpłacenie 100-200 tyś. nie ma znaczenia dla naszej sytuacji finansowej – moim zdaniem dla 80% Polaków to zdanie jest nieprawdziwe… a może i obiektywnie jest nieprawdziwe. Nawet dla bogatego człowieka mieć a nie mieć miesięcznie 500pln… ma znaczenie. A co dopiero 3000tys. pln miesięcznie.
Doprecyzuj proszę o co ci dokładnie chodzi, bo jestem ciekawy.
Odpowiadam
1- 70% firm nie upada w ciągu 5 lat. Znaczna część z nich to firmy 1 osobowe założone dla preferencji ZUS i znaczna część z nich to firmy które żyją 24 miesiące i to fałszuje statystykę. Myślę że upada ok 30% a to znacząco zmienia postać rzeczy.
2. Zasadnicza rzecz odróżniająca ludzi biednych od bogatych jest następująca: biedny szuka ciągle gdzie oszczędzić a bogaty szuka gdzie zarobić
3. Zastanów się jak zmieniłoby się twoje rzycie gdybyś miał 2-3 tysiące więcej w obecnej chwili. Zakładam że wielkiego przeskoku nie ma.
4. Nie uważam się z bogatego człowieka mimo iż pasywny dochód mam na poziomie ok 10 000 ale nigdy nie kierowałem się w swoim rozwoju na szukaniu oszczędności tylko na rozwoju i bogaceniu. Każdy wybiera drogę jaką chce.
Dzięki za odpowiedź. Zupełnie inaczej brzmi to co teraz napisałeś, generalnie się zgadzam ze wszystkimi punktami ale…
Po lekturze kilku książek typu: Millionaire next door itp. można odnieść wrażenie (graniczące z pewnością), że naprawdę bogaci ludzie szukają jednocześnie i oszczędności, i sposobów bogacenia się. Skupianie się tylko na jednym daje gorsze efekty (co czasem może być decydujące o tym, czy pozostajesz średniakiem, czy naprawdę bogatym człowiekiem). Mało tego, większość z nich nie ma kredytów. Jeżdżą stosunkowo starymi furami i w każdej możliwej dziedzinie życia szukają „okazji” (a więc oszczędności). Z tego powodu często nazywa się ich niesłusznie dusigroszami.
Moje własne doświadczenia również podpowiadają mi podobne wnioski, a pracowałem dla kilku naprawdę bogatych ludzi i każdy z nich był bardzo oszczędny. Nie dość, że robili kasę (koncentrowali się na zarabianiu), dostarczali fajnej jakości usługi to również bardzo pilnowali wydatków (byli mega oszczędni)… a szlak ich trafiał na rozrzutność, tracenie zasobów, czasu itp.
Także moim zdaniem ludzi bogatych od biednych różni to, że dbają o obie strony tej chorągiewki, a nie tak jak piszesz, tylko o jedną, czyli o bogacenie się. Zresztą samo zarabianie to nie sztuka.
Inny przykład: Znam kilku siatkarzy grających na przyzwoitym europejskim poziomie i… radzą sobie różnie, mimo że koncentrują się na zarabianiu/rozwoju własnej osoby w sporcie… w finansach bywają rentierami (20%), ale również lovelasami/kenami (80% – a po zakończeniu kariery bankrutami lub ma poważne problemy z utrzymaniem poziomu życia).
Wydaje mi się, że biednych od bogatych bardziej odróżnia nie sposób gromadzenia/zdobywania pieniędzy (nacisk na zarabianie vs na oszczędzanie), ale sposób ich wydawania. Tzn. biedny wydaje na rzeczy które tracą na wartości, bogaty na to co daje mu jakiś zwrot. A kiedy jeszcze przy okazji tniesz koszty stałe, efekt inwestowania w aktywa jest potęgowany… i to w sumie tyle.
I jeszcze jedna uwaga – własna działalność gospodarcza kosztuje dużo więcej pracy niż praca na etacie. Często jest tak, że nie da się do końca przeliczyć co jest bardziej wartościowe – zarobiona sporo większa kasa, ale 3x większą ilością godzin, czy spokojne odkładanie, gromadzenie na dobrze płatnym etacie i w dłuższej perspektywie spokój na bani, spędzany czas na bieżąco z rodziną, życie bez gimnastykowania się itd. itp. Często się zastanawiam jak wycenić to z czym wiąże się posiadanie działalności i bardzo często dochodzę do wniosku, że nie warto… koszty „nieprzeliczalne” są zbyt wysokie (w mojej opinii). A jeszcze pomyśl o tej całej polskiej biurokracji – to jest jakaś masakra. Słucham sobie takiego Morawieckiego, który wszystko by chciał regulować, to mi się nóż w kieszeni otwiera… ale to temat na zupełnie inną dyskusję.
Pozdrowienia.
Powiedz jak się dorobić takiego pasywnego dochodu 😉
Rozumiem, że taki biedny to nie jesteś. Ale jak to jest, że w szkole nie nauczyli Cię ortografii?
ŻYCIE pisze się przez „Ż”!!!
ŻYCIE pisze się przez „Ż”!!!
ŻYCIE pisze się przez „Ż”!!!
A nie przez „rz”.
Kiedyś w szkole za to byłaby PAŁA!
A dzisiaj biedne dzieci przynoszą zaświadczenia o dysleksji, dyskalkulii czy innych nieistniejących schorzeniach.
Radzę kupić słownik ortograficzny i poprosić kogoś z rodziny o pomoc w codziennych dyktandach.
Nie masz racji. Nie dla każdego szczytem szczęścia jest posiadanie milionów i praca ponad siły po kilkanaście godzin dziennie. Dlaczego tacy jak Ty nie potrafią zrozumieć, że nie każdego człowieka ambicją jest wielka kasa, wielka firma – może wolą mieć czas od 16.00 aby spędzać go na ogrodzie, lesie czy parku z partnerem?
Gdy będziesz umierał, jakie będzie mieć znaczenie, żeś orał całe życie i nic z niego nie miał poza spełnioną „ambicją” i kupą kasy, której nie weźmiesz do grobu? Dobrze, jeśli będziesz mieć kogoś bliskiego, komu będziesz mógł tę kasę zostawić… komuś, kto Cie kocha, a nie tylko napala się na Twoje miliony.
Dlaczego tacy ludzie jak Ty tak jednostronnie podchodzą do życia? Nie pojmuję tego. Dla mnie wartością jest RÓWNOWAGA i za nic nie będą pracować ponad siły. Nie zrezygnuję z urlopów, wakacji, wolnych popołudni i wieczorów. To co mam wystarcza mi. Gdy się trafi okazja zarobić więcej, super, jestem pracowita, ale nigdy nie poświęcę życia zarabianiu kasy. Znam takich. Leczą się na serce i wrzody po skończeniu 40 lat. Znerwicowani, sfrustrowani, co maja w zamian? Lepsze auto? Większy dom? Lepsze ciuchy? Do mnie to nie przemawia at all! Nie chcę żadnego high life, jak to określiłeś.
Pozdrawiam
Rozumiem,ze nie zarabiasz minimalnej?Partner zarabia więcej?Nie macie dzieci,kredytów itd?Masz prawo tak myśleć,nawet generalnie powinno tak być.Tylko brak wiedzy,rzeczywistość jest inna.Nawet ministrowi z 19.000 brutto (lub trochę mniej)nie starczało do pierwszego.Żyje?żyje.
Droga Nino
Wydaje mi się że popełniasz jeden zasadniczy błąd w swoim rozumowaniu a mianowicie że pieniądze to nieszczęście, nerwy i praca po kilkanaście godzin.
Zapewniam cię że tak nie jest.
Wzrost zarobków nie jest proporcjonalny do ilości czas, odpowiedzialności czy nawet umiejętności.
Prezes kopalni nie pracuje ciężej fizycznie od górnika, zapewniam cię że nie jest aż tak przemęczony psychicznie a zarabia grube pieniądze.
Premier RP pracuje po kilkanaście godzin, ma ogromne obciążenie a pracuje umówmy się za śmieszne pieniądze.
Szanuję to że ktoś nie ma predyspozycji do robienia biznesu, nawet takiego najmniejszego.
Zapewniam cię ponownie pieniądze szczęścia nie dają ale każdy jakoś chce je mieć przy sobie. Zarabiając duże pieniądze nie trzeba więcej pracować tylko MĄDRZE.
Na swojej drodze spotkałem więcej ludzi znerwicowanych, którym brakuje na ratę i mają niepewną przyszłość, niż takich którzy mają pieniądze i się o przyszłość martwią (pewnie pieniądze wszystkiego nie dają np. zdrowie i szczęście, ale biedni jakość nie mają ich w naddatku).
Twoje przykłady są nietrafione. Żadna z tych osób nie pracuje w warunkach gospodarki rynkowej. To beneficjenci systemu w jakim żyjemy. Nie ma sensu przytaczać takich przykładów w tego typu dyskusjach.
„To beneficjenci systemu w jakim żyjemy.”
To się nazywa „rzeczywistość” i nie ma co udawać, że jej nie ma…
Mój drogi. Znam podsekretarza stanu w jednym z ministerstw, odpowiedzialnego za mega ważny dla kraju projekt, który nie ma nawet studiów wyższych. Jak otworzy usta, nikt nie wie, o co mu chodzi, bo w głowie ma siano, zero wiedzy. Wcześniej, powiedzmy, że PRACOWAŁ W SKLEPIE. Obecnie jest beneficjentem zmiany, która nastąpiła na jesieni 2015 r.
Mogłabym jeszcze wiele historii opowiedzieć, ale po co, nie o tym ten blog jest.
Więc jeśli Ty wskazujesz ludzi, których siłą napędową jest władza, nie pieniądze, to mijasz się w swych rozważaniach sam ze sobą. To nie są biznesmeni. Wielka kasa, miliardy, nic nie znaczą, jeśli nie masz władzy. Popatrz na takich (a jest ich wielu) jak Chodorkowski. Co mu dała kasa, którą miał? A ci otruci, zastrzeleni?
Nie rozróżniasz pracy i wiedzy (i stanowisk w biznesie, do których NAJCZĘŚCIEJ dochodzi się ciężką pracą i wyrzeczeniami) od marionetek politycznych, których w pełno w każdym kraju, kolesi i dzieci polityków. Popatrz na prezesów publicznych spółek. Poczytaj ich życiorysy. Niektórzy z nich nigdy nie skalali się prawdziwą pracą. A lawirowanie i udawanie nie jest w moim stylu, bo tak do kasy owszem też można dojść, ale po co.
„Zapewniam cię ponownie pieniądze szczęścia nie dają ale każdy jakoś chce je mieć przy sobie”
Cóż, pokaż mi, gdzie ja coś takiego powiedziałam (że nie chce mieć pieniędzy). Ja powiedziałam, że nie potrzebuje milinów i życia ponad stan.
Hej Michał!
Twój komentarz trafia w punkt! Zgadzam się z nim w całej rozciągłości.
Jeśli ktoś chce być bogaty to własny biznes jest słuszną drogą. Nie mówię tu o jednoosobowej działalności, która jest formą samozatrudnienia tylko o biznesie, który da się skalować.
Im większej liczbie osób dostarczy się „wartość” tym więcej się zarobi. W teorii jest to bardzo proste. Wykonanie takiego planu to już zupełnie inna historia.
Ty to wiesz, Marcin – autor tego bloga też to doskonale wie. Dlatego ma własną firmę, w ramach której prowadzi tego bloga gdzie dzieli się za darmo swoją wiedząc budując duże zasięgi. Następnie sprzedaje swoje produkty zainteresowanej grupie odbiorców.
Osobiście podziwiam takich przedsiębiorców, którzy decydują się zrezygnować z dobrze płatnej pracy na etacie, żeby budować własny biznes.
Rozumiem też, że jest duża grupa ludzi, której praca na etacie dająca poczucie bezpieczeństwa wystarczy do szczęścia. Można spokojnie pracować, odkładać pieniądze, oszczędzać i cieszyć się na emeryturze sporą nadwyżką finansową. Tylko czy za pieniądze na starość da się zrealizować młodzieńcze marzenia? Ta grupa ludzi nie ma ambicji tworzyć własnych biznesów i bogacić się w szybkim tempie. Trzeba to uszanować.
A wracając do Zenka to w jednej rzeczy się z nim zgodzę. Młodzi ludzie, którzy nie mają jeszcze żony, męża, dzieci, mieszkają u rodziców więc nie mają dużych obciążeń finansowych mają komfortową sytuację do eksperymentowania z własnym biznesem. Nie chodzi mi tu o zakładanie od razu dużej firmy i zaciągania kredytów na jej rozwój. Chodzi mi raczej o możliwość przetestowania małym kosztem swoich pomysłów na biznes. Sprawdzając czy produkt/usługa, którą chcą sprzedać ma szansę rozwinąć się w coś większego. Jeśli się nie uda i straci się zapał to zawsze można iść pracować na etacie dla kogoś innego.
Potem mając rodzinę na utrzymaniu i większą odpowiedzialność za jej los nie ma już się ochoty podejmować ryzyka związanego z własnym biznesem.
Także jeśli jesteś młodą osobą i nie masz dużych zobowiązań finansowych ani rodzinnych a chcesz być bogatym człowiekiem za kilka lat a nie na starość to podejmij ryzyko i zacznij budować własny biznes (bez zaciągania kredytów). Nawet jeśli się nie uda z pierwszym biznesem to możesz wypróbować inny pomysł. Z biegiem czasu będzie coraz trudniej przestawić się z myślenia etatowca na myślenie przedsiębiorcy.
Zrozumiałem ostatnio że tak na prawdę mając nawet małą kwotę jest ona mi w zupełności wystarczająca żeby zacząć coś odkładać.Najważniejsza jest umiejętność myślenia/oszczędzania, bo co mi z walizki pełnej kasy którą roztrwonię w ciągu paru dni na byle co. Kasa była – kasy nie ma i co dalej?, dajcie następną walizkę, napisałem dajcie bo sam zarobić nie potrafię.
Inaczej ma się sytuacja kiedy człowiek staje się świadomy, zaczyna spłacać zadłużenia/ pożyczki i kredyty. Wtedy przychodzi ten moment w którym stwierdzamy że tak na prawdę potrafimy oszczędzać/ spłacać raty zadłużenia i stać nas na więcej.
Obecnie jestem na sporym minusie bo aż 45.300 zł, ale już ponad dwa razy wychodziłem z dołka/ spłacałem zadłużenie. To obecne zadłużenie to coś od czego mogłem uciec bo był to przedawniony kredyt ale wierzę w swoje umiejętności spłaty co już dwa razy sobie udowodniłem. Wiem jak, mam póki co możliwości i zamierzam wyjść na prostą.
Cześć wszystkim!
Prawie nigdy się nie odzywam na forum , bo nie mam nic ciekawego do powiedzenia, albo to co robię w sprawie finansów jest niedoskonałe.
Zacznę od tego, że oszczędzanie wyniosłem z Domu od ojca, który był w latach ’90 rolnikiem i za płody rolne płacili mu produktami z spółdzielni np. za mleko masłem i serem, za buraki cukrowe cukrem. Nawet wtedy ten człowiek myślał o tym by powiększyć gospodarstwo i gromadzić kapitał, bo jak twierdził Ziemi nikt nie rozciągnie w pieniędzy dodrukuje. Niestety odszedł z tego świata dość niedawno, cale życie spędził skromnie bez wakacji na Teneryfach czy drogich samochodach, ale zostawił po sobie coś co mi pozwala żyć bez długu – zostawił mi dom, siostrze dom i gospodarstwo, a żonie mieszkanie w bloku.
LUDZIE ZNACZYMY TYLE ILE PO SOBIE ZOSTAWIMY – mogą to być wakacje z dziećmi, czy drogi samochód, ale zastanówcie się co w perspektywie czasy będzie miało wartość. To że ojciec zostawił mi dom ja mogę realizować to co Marcin opisuję. Zawsze mam lepsza pracę ot gościa z kredytami bo nie muszę brać byle czego za byle co. Dwa razy się to sprawdziło. Bez kredytu jeżdżę lepszym samochodem od moich rówieśników. Stać mnie na inwestowanie w przyszłość dzieci.
Napisze jeszcze że mam również kredy hipoteczny jako inwestycję – ale z nauki Ojca żyje spokojniej, nawet po zwolnieniu z pracy dzięki funduszowi ( u mnie to się po prostu nazywa oszczędnościami ) zrobiłem remont łazienki a po remoncie nie szukając pracy sama praca się znalazła.
ARTYKUŁU Marcina traktuje jako motywację w tym co robię a nie jakiś wyznacznik sposobu życie. Drodzy czytelnicy nie dajcie się wpakować w kredyty. Zycie z oszczędnościami jest łatwiejsze.
Bardzo cenna wypowiedź osoby o nazwie „nikt”. Lepiej jakoś podpisywać; odniesienie jest wyraźniejsze. Pokazuje wpływ wychowania na zachowania dzieci. Jedni z moich znajomych podarowali książkę pana Marcina w prezencie ślubnym. Myślę, że to dobry pomysł. Jeszcze lepszy jest osobisty przykład. Nawet gdy rodzice wpadli w spiralę zadłużeń, to wychodzenie z tego może być dobrą lekcją. Być może rodzice będą wstydzić się swojego zadłużenia i sytuacji, w której się znaleźli, ale ukrywanie tego przed dziećmi, jest jeszcze gorszym rozwiązaniem. Być może wielu powie, że tego powinni uczyć w szkole. Też racja, ale coś nie wierzę w szkołę. W szkole z pewnością powinni uczyć arytmetyki, a obliczanie procentów powinno być na każdym egzaminie. Najlepiej na przykładach wziętych z kredytów bankowych. A obliczanie procentu składanego powinno być na „szóstkę”.
Dzieciom zostawiamy po sobie nie tylko rzeczy materialne – dom, mieszkanie, oszczędności…. Zostawiamy coś więcej, co może być nawet ważniejsze od tego: podejście do życia, wiarę w siebie, odwagę spełniania marzeń. Dlatego podróże, wakacje, rożne osiągnięcia niematerialne, wspomnienia są WAŻNE. Ważne jest to, aby być spełnionym człowiekiem. Jesli nauczymy dzieci żyć w zgodzie z pewnymi wartościami i z odwagą spełniania marzeń, to na dom, jesli będzie on w sferze ich marzeń, one same sobie zarobią. Rodzice powinni zapewnić dzieciom fundament: odpowiednie wykształcenie, wychowanie, miłość, warunki do rozwoju, nie mają natomiast obowiązku zapewniania im bytu i bezpieczeństwa finansowego w dorosłym życiu. Rodzice mają prawo, a nawet wręcz obowiązek, realizować własne marzenia. Obowiązek dlatego, bo dzieci pózniej powielają wzorce po rodzicach. Dlatego trzeba żyć tak, jakbyśmy chcieli, aby żyły nasze dzieci. Ja chcę, aby moje dzieci spełniały marzenia, a nie ciułały na swoje dzieci.
Ale bynajmniej nie chodzi mi o krytyke oszczędzania i pochwałę kredytów konsumenckich. Kredyty konsumpcyjne, wtłaczając nas w spiralę rat i odsetek, w większości przypadków utrudniają spełnianie marzeń (służą raczej spełnianiu nieprzemyślanych zachcianek niż marzeniom). Ale wyobrazam sobie rownież sytuacje, gdy warto wziąć taki kredyt, np. gdy mamy możliwość spełnienia marzenia, jesli w przyszłości prawdopodobnie takiej możliwość nie bedzie (np. ktoś zaprosił nas na wyprawę marzeń, albo chcemy spełnić marzenie bliskiej osoby, jesli postępująca choroba uniemożliwi to w przyszłości).
W życiu realizacja marzeń i pasje są ważniejsze niż stan na koncie i zapewnienie spadku dla potomnych.
nie zrozumiałaś mojej wypowiedzi. Ojciec po prostu nie zostawił długów. chciał bym byś tak odczytała tego posta. Bo w spadku też można zostawić dzieciom długi. W zależności od stylu życia.
Do Małgorzata:
i jeszcze jedno gdzie w moim poście jest napisane że ojciec ciułał. Wszystko poza mieszkanie w bloku dostał w spadku bez długów. Ty zaczynasz myśleć tu i teraz a u mnie jest pomyślane tak skoro rodzice dali mi chatę czyli lepszy stara ja też mogę dać teraz lepszy start dzieciom, takie naczynia połączone. Mogę wszystko sprzedać i i żyć 20lat bez pracy starczy na najem mieszkania i rentę dal mnie ale nie otym jest ten blog i forum.
Nie chciałam urazić Ciebie ani umniejszać Twojemu ojcu, ale odczytalam Twój post w ten sposób, ze np. jako alternatywę do oszczędzania na domy dla dzieci, co uważasz za wartościowe, przeciwstawiasz np. wakacje, co uznajesz za mniej wartościowe.
Na szczęście, w swojej różnorodności jesteśmy różni, i dla jednych wartość ma dom i pomnażanie majątku, a dla innych podróże po świecie, a dla jeszcze innych np. pomaganie innym ludziom (nie chce tutaj wartościować wzajemnie tych rzeczy, czy umniejszać którejś – po prostu każdy odnajduje swój sens w czymś innym i dla kogoś te niematerialne rzeczy mogą miec wartość większa niż materialne). Ktoś, kto nie dorobił sie w życiu majątku, ani nie pozostawił spadku dzieciom, nie koniecznie byl człowiekim niezaradnym lub źle zarzadzal posiadanym majątkiem.
Nie mowię tu o pozostawieniu po sobie długów. Ja sama uważam długi za zło i poduszkę finsową za elementarz – od tego zależy nasze bezpieczeństwo finansowe w rożnych nieprzewidzianych okolicznościach. Ale gospodarowanie tym, co ponadto, powinno służyć realizowaniu naszych pasji, marzeń, wartości….
Ja sama nie chciałabym, aby moi rodzice rezygnowali z własnych marzeń na rzecz mojego komfortu finansowego, ani sama – jako matka – nie mam poczucia, że muszę taki komfort zapewnić na przyszłość moim dzieciom. Wolałabym swoje dzieci zabrać w wyjątkową podróż, niż zostawić im wzamian po kilkanascie tysięcy na koncie. Pieniądze prędzej czy pózniej sie rozejdą, a wyjątkowe wspomnienia mają wartość na całe życie.
no to chyba się zgadzamy bo ja nie przypominam sobie żeby rodzice (nie sam ojciec ) zabraniali mi podróżować ,albo ze mną nie jeździli nigdzie.
Chodzi o to że i moi rodzice jak i ja staramy się tak gospodarować by nie pozostawić długów. A coś więcej (materialnego i nie materialnego). Dzięki takiej postawie Rodziców , żyję bez długu jakiego kolwiek i od początku samodzielnego życia mam oszczędności a n ie dług na mieszkanie, i mogę z swoimi dziećmi jeździć na wycieczki za gotówkę.
I ogólnie chodzi o to że na kredyt zawsze kupisz mniej . U nas w rodzinie działa to od 3 pokoleń – BRAK DŁUGU = LŻEJSZE ŻYCIE łatwiej o przyjemności i nic nie zaskakuje.
Chyba po ot się ty wirtualnie spotykamy, żeby stawać w przeciw wadze o życia na kredyt. Oddam że ja mam kredyt- inwestycyjny stanowiący zabezpieczenie rodziny taki FUNDUSZ BEZPIECZEŃSTWA czy jak tam to Marcin nazywa. chodzi by pracować na siebie a nie na banki.
Dla mnie ten blog jest motywacją a nie poradnikiem jak wyjść z długów.
Małgorzata, zgadzam się z niktem.
Moi rodzice (teraz 60 i 63 lata) kiedyś zarabiali dość przyzwoicie w porównaniu z otaczającymi ich osobami. Mieli kierownicze stanowiska i bardzo dziwny zwyczaj wydawania kasy do zera. Przyszły cięższe czasy: restrukturyzacja przedsiębiorstw i utrata pracy, a stosunkowo niedawno reforma emerytalna wydłużająca czas pracy i nagle się okazało, że oboje są bez pracy i bez emerytur. Ostatnie lata były straszne. Wydali wszystkie oszczędności (jak widać zbyt małe) na codzienne życie. Nie zdołali kupić mi mieszkania na spokojny start w życiu, choć nie mają więcej dzieci, bo wszystko przejedli. I to bynajmniej nie na wakacje , właściwie nie wiem na co.
Teraz jakoś wrócili do życia, bo oboje jednak dostali emerytury, ale tu do akcji wkracza starość, choroby i idąca za tym dziwna naiwność plus złodziejskie firmy organizujące pokazy połączone ze sprzedażą bezpośrednią na kredyt.
W efekcie mam dwoje rodziców, którzy są bardziej jak dzieci. Mam swój własny kredyt hipoteczny, odkładam co miesiąc co najmniej 30% moich zarobków, bo chcę mojej córce pomóc budować jej niezależność nie w wielu 37 lat (które ja mam teraz), ale zaraz na początku jej dorosłości.
Gdy ja tułałam się po akademikach, mieszkałam z narzeczonym, z którym w efekcie nic nie wyszło, gdy bardzo długo pracowałam za psie pieniądze na swoją obecną pozycję , niczego nie zdołałam zaoszczędzić.
Teraz się tylko wkurzam, że nie mogę odkładać więcej, bo czasami muszę pomagać finansowo rodzicom, gdy oni wpadają w jakąś kolejną pułapkę finansową.
Jak ja bym chciała, żeby oni korzystali z życia tak, jak Ty o tym piszesz. A jeszcze bardziej chciałabym, żeby byli jak rodzice nikta. Niestety jest i innym typ rodziców i wiem, że ich złe nawyki sprzed lat teraz się odbijają czkawką całej rodzinie.
Do Weroniki.
Jestem wstrząśnięta i zmieszana, już na b. niskiej emeryturze. Dorabiam w stowarzyszeniu, organizuję działalność, zajmuję się rękodziełem, piszę, podróżuję. Aktualnie szukam mieszkania tańszego w eksploatacji, żeby obniżyć koszty życia. Czemu Ty z rodziców, którzy są w miarę młodzi, robisz staruszków? Gdybym była zdrowa, mogłabym góry przenosić. Nareszcie mam czas i mogę realizować swoje pomysły. Spróbujcie posprzedawać graty, albo zacznijcie na nich zarabiać (urządzenia medyczne można udostępniać innym ludziom odpłatnie itd.). Duże mieszkanie zamienić na dwa, jedno wynająć. Rodzicom należy pomagać, kiedy są naprawdę starzy i chorzy, a nie wyręczać. Moja koleżanka wyprzedała wszystko i z pianinem i telewizorem oraz osobistymi rzeczami przeniosła się do kawalerki w dużym mieście . Chodzi po teatrach i bawi się z seniorami.
XLka,
ja piszę o swoich rodzicach, których nie znasz, więc się nie oburzaj. Każdy jest inny. Moja mama naprawdę nie jest w stanie pracować. Natura się z nią strasznie obeszła i obdarzyła bardzo słabym zdrowiem. Tata jest po udarze i ma ubytki pamięci. Czują się młodzi duchem, dlatego mówię, że są jak dzieci, bo z czasem popełniają dużo więcej błędów finansowych. Ufają cudownym sprzedawcom od foteli do masażu itp. Przez lata wydawało im się, że potrafią sami prowadzić finanse jednoosobowej działalności taty. A tu nagle po kilkunastu latach przy okazji przyznawania emerytury kontrola NFZ i 40 000 zł do zapłacenia. Nie pomogłabyś? Wolałabyś, by wzięli kredyt konsumencki?
Moi rodzice nie żyli ponad stan. Nigdy nie brali żadnych kredytów. Zwyczajnie w świecie nie przyszło im kiedyś do głowy, że się zestarzeją tak szybko, że tak wcześnie przestaną móc zarabiać i zwiększać swoje dochody. Wydawali do zera.
Zenek też o tym nie myśli., że może mieć zdrowotnego pecha.
Mój ojciec zmarł w biedzie. Był na swój sposób wizjonerem, miał pomysły, robił coś pierwszy, pokazywał innym, jak można, ale to inni robili coś lepiej od niego – mieli z tego w efekcie dochód. Nie tak dawno zrozumiałem jakieś podobieństwo między mną i ojcem. Przez lata walczyłem z tym, ale przed moją pięćdziesiątką to wyszło jak szydło z worka. Nie powiem, że to źle, bo to dobrze. Rozumiem więcej.
Z kolei moja matka była oszczędna, zachowawcza w podejściu do wielu spraw i żyła w ostatnich piętnastu latach swojego życia skromnie. Miała zawsze oszczędności. Ja jestem sumą swoich rodziców: biedny, oszczędny z pomysłami, jakie przez zachowawczość nie wdrażam w życie.
Znaczenie mają właściwie tylko wspomnienia. Warstwa materialna to wyłącznie dodatek.
jak się na tym forum napisze o spadku to wszyscy mówią o wspomnieniach i dobrym życie duchowym.
tylko nikt nie kojarzy że lepiej aby z rodzicami jechać na wycieczkę to lepiej mieć pieniądze swoje niż z kredytu.
Poprostu spadek to takie przesuniecie finansowe w czasie kredytu. Dostałeś dostałem spadek i wspomnienia, a przynajmniej nie pamiętam by rodzice biedowali że nie ma na rower bo mają kredyt i inne długi. Zycie bez długów jest piękniejsze.
Ja w swojej historii nie mam wyłącznie tzw. dobrych wspomnień związanych ze spadkiem i nie uważam, że o duchowy aspekt wyłącznie tutaj chodzi. Zgadza się, że spadek to właściwie tylko przesunięcie środków. Inna jednak sprawa, co się ze spadkiem zrobi. Spadek po zmarłej matce otrzymał mój dorosły dziś syn. Miał wtedy dziesięć lat. Otrzymał w spadku mieszkanie, którego część dziś wynajmuje, otrzymał pieniądze, za które gromadzi wspomnienia, bo podróżuje po świecie, ma po niej rentę bo taki jest system.
a i teraz muszę przeczytać artykuł
Dzięki za ten artykuł!
Moim zdaniem sa dwa glowne problemy z kredytami konsumpcyjnymi – 1. Ucza cie zyc ponad stan. Jesli stac cie na rate, to sorry, tak naprawde cie nie stac. Wystarczy problem zdrowotny, zwolnienie czy inna tego typu sytuacja i budzet przestaje sie spinac. A raty trzeba splacac. 2. To sie zwyczajnie nie oplaca. Placac gotowka placisz X, placax kredytem placisz X + %. Oprocentowanie jest znaaaacznie wyzsze niz inflacja, przeciez ktos musi na tym zarobic. Jyest wiele sposobow lokowania oszczednosci, ktore rekompensuja inflacje lub zarabiaja ponad nia. Wystarczy chwile zaczekac, skoro „stac nas” to powinno to nie zajac wiele czasu 😉
A zastanawiałeś się Marcinie czy takiego typu odpowiedzi nie są przypadkiem dziełem sprzedawców kredytów? Jak oni Cię muszą nie znosić. Zabierasz im chleb codzienny 😉
Mam jednoosobowa działalność i numer telefonu udostępniony publicznie, co skutkuje co najmniej kilkunastoma telefonami w miesiącu od sprzedawców kredytów. Zawsze odpowiadam to samo „dziękuję, nie potrzebuje kredytu, nie, nie mam żadnych zobowiązań do skonsolidowania”. Przed ubiegłymi Świętami Bożego Narodzenia tych telefonów było nadzwyczaj dużo, co już mnie zaczynało denerwować bo odrywało mnie od pracy. I kiedy po raz kolejny wypowiedziałam tę samą formułkę starając się zachować spokój, po drugiej stronie słuchawki padło zdanie „Naprawdę? Ojej, ale pani jest szczęśliwym człowiekiem :)”
Tak, jestem szczęśliwym człowiekiem 🙂
I zgadzam się z przedmówcą. Moi rodzice nie jeździli na drogie wakacje, mieszkają w bloku, jedyny kredyt jaki mieli to ten zaciągnięty przez spółdzielnię mieszkaniową, który spłacili na szybkiego w czasie denominacji złotego. Żyją bardzo skromnie, a jednocześnie „na wszystko” nas było stać. Niespodziewana choroba, drogie badania i leki, prywatne wizyty lekarskie – nie ma problemu. Moje studia w innym mieście – proszę bardzo. A ostatnio dzięki ich oszczędnościom mogliśmy z mężem zrealizować marzenie budowy domu i teraz planujemy jak by go tu jednak wykończyć bez brania jakiegokolwiek kredytu. Jeśli się uda, będzie cudownie 🙂
Pani Olu, ja sie w pełni zgadzam, ze lepiej żyć bez długu. Też tak żyję, chociaż nie zawsze tak było (i wiem, jak to jest jak się z długów wychodzi….). Teraz nie mam żadnych długów, nawet hipotecznego. Ale ciężko mi się czyta te pochowały rodziców, ktorzy żyli skromnie, dzięki czemu ich dzieci mogą realizować już nie tak skromne marzenia 🙂 Oczywiście super, że rodzice żyli bez długów i przekazali coś tam dzieciom (mam nadzieję, ze ja również coś tam swoim przekażę), ale, jesli jeszcze mamy tych rodziców, to dajmy i im pożyć – i to niekoniecznie skromnie 🙂
Pani Małgorzato – czy Pani naprawdę sądzi, że rodzice jedzą teraz suchy chleb, a my się pławimy w zbytkach? 😉 To że rodzice wcześniej żyli skromnie, oznacza ni mniej, ni więcej, że i ja żyłam skromnie. Żadnych butów adidasa, jeansów Big Stara, kieszonkowego (choć jak na coś prosiłam, to dostawałam – o ile nie były to skrajne głupoty 😉 ), zamiast Snickersów – andrut z masą czekoladową. Tak, tak. Pamiętam to wszystko i jestem ogromnie wdzięczna rodzicom, za sposób w jaki mnie wychowali 🙂
Acha, i aż dziwne Marcinie, że nie padł koronny argument za oszczędzaniem, a przeciwko długom.
„Oszczędzać można jeśli się sporo zarabia, tymczasem ludzie zarabiają tyle że ledwo wystarcza do codziennych potrzeb, dlatego nie mają z czego oszczędzać.”
Czyli oszczędzić nie maja z czego, ale spłacić ratę kredytu i do tego odsetki to już mają?
Ja wolę uczyć się na przykładach innych niż na sobie. Nauka na swoich błędach kosztuje. Niestety jeszcze posiadam kilka kredytów konsumenckich. Świadomie z nich korzystałem, ponieważ chciałem budować scoring. Sumarycznie jakieś 700zlotych rat co miesiąc. Świadomość tego, że co miesiąc banki wyciągają łapę po kasę z wynagrodzenia skutecznie mnie zniechęciło do kontynuowania tego typu praktyk. Jestem na etapie rolowania rat kredytu, nadplacam-splacam raty najbardziej oprocentowanych kredytów. Uwolnione w ten sposób pieniądze przeznaczam na nadpłatę kolejnych. Fajne uczucie kiedy sam sobie daję podwyżkę. Banki przysyłają coraz więcej „specjalnie przygotowane dla mnie oferty kredytu gotówkowego” a ja mogę z satysfakcją drzeć i wyrzucać do kosza.
Kolejnym krokiem będzie skorzystanie z kursu Marcina dotyczącego kredytu hipotecznego.
Moim celem jest wzięcie kredytu na zakup mieszkania na jak najbardziej dogodnych warunkach. Chcę się na ten moment dobrze przygotować.
Dzięki blogowi Marcina i Michała mam o wiele większą świadomość finansową….. Popełniam błędy, nie prowadzę niestety jeszcze budżetu,ale dzięki nim bardziej świadomie gospodaruje pieniędzmi. Dzięki tym wpisom bardzo często zapala się lampka ostrzegawcza przy podejmowaniu finansowych decyzji.
Od dawna czytam tylko te blogi i fajnie jest widzieć jak się rozwijają. Transparentność wpisów i uczciwe oraz rzetelne podejście autorów to jest to za co cenię ich najbardziej.
Dzięki Marcin i powodzenia w dalszych przedsięwzięciach 🙂
Takich ludzi jak Zenek zrewiduje korekta na rynku. 2008 był dawno i w Polsce słabo to odczuliśmy, więc mało kto kojarzy jak to jest jak się ma np. raty na 25% przychodów a za chwile nic nie zostaje na jedzenie.
AD.6 – tu miał trochę racji, jak się jest młodym to jest teoretycznie WIĘCEJ czasu na naprawę fatalnych decyzji ale pod warunkiem, że ZROZUMIESZ swoją głupotę 🙂 Jak czytałem ten wpis to przed oczami miałem swoją krucjatę w której „nie da się” nie miało miejsca. Nigdy w życiu nie chciałbym tego przechodzić jeszcze raz.
Marcin dzięki Tobie nabrałem podobnego toku myślenia co do długów konsumenckich, choć pokus wokoło bardzo dużo. Mam nawet takie hamujące mnie w biznesie podejście, by nie brać kredytu bo to jednak kredyt 😛 Póki co walczę z tym.
Blokowana kreatywność – to ciekawe hasło, bo działa jak miecz obusieczny. Przecież można w kreatywny sposób postarać się w ekspresowym tempie zrealizować te proste 10 punktów z książki Marcina… To jest tak jak z eksperymentem w którym dziecko mogło dostać cukierek albo poczekać i dostać dwa cukierki – to trudne ale jak się nie odpuści to chyba warto. Dlaczego chyba? Bo każdy z nas jest inny, inaczej postrzega świat, ma inne doświadczenia i nie ma uniwersalnej zasady uszczęśliwiającą ludzi.
Raz jeszcze wspomnę jako gość który był po tamtej stronie: nie warto wpaść w bagno długów – oczywiście do póki spłacasz jest pięknie, a jak noga się powinie Twoje życie zmienia się w kilka chwil… i nie jest to zmiana na lepsze.
„Młodzi powinni ryzykować, bo mają czas żeby naprawić błędy. ”
Im wyższe zadłużenie na karku, na tym mniejsze ryzyko można sobie pozwolić. Jeśli duża część pensji idzie na raty kredytowe, nie można sobie pozwolić na spróbowanie sił np. z własną firmą. Człowiek wpada na pomysł biznesowy, chce żyć z tego co kocha, ale musiałby rzucić pracę i zaryzykować. Pomysł może przecież nie wypalić, a raty kredytowe trzeba spłacać.
Im mniej zobowiązań, na tym większe ryzyko można podjąć! Przy małych zobowiązaniach nie obawiam się, że jak pomysł nie wypali, to pójdę pod most i umrę z głodu.
Otto von Bismarck – „Tylko ludzie głupi uczą się na własnych błędach. Ludzie mądrzy – uczą się na błędach cudzych.”
Zenek myśli w zmienionej kolejności – najpierw przyjemność, potem koszty.
A Ty Marcin uczysz, że najpierw wysiłek, a potem przyjemność. Wolę Twoje spojrzenie na świat, bo jak mówi przysłowie – „bez pracy nie ma kołaczy” 🙂
Dzięki za kawał dobrej roboty!
Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca!
Skomentuję to jednym zdaniem.
Co tu komentować. „biorę kredyt bo mnie stać” jest tym samym co „piję bo w każdej chwili mogę przestać”. Nie, nie możesz, a życie to kiedyś zweryfikuje.
Piszę to splacajac co miesiąc dwukrotnosc średniej krajowej brutto. Było fajnie, jest bardzo niefajnie. Stres, poziom presji, brak satysfakcji z zarobków (bo przecież i tak większość musisz oddać i wychodzi na to ze zarabiasz grosze), potężne zmęczenie na którymś etapie. Biznes się kręcił – było mnie stać. Przyszły zawirowania – nagle okazało się że nawet nie mam swobody ruchu i zbytnio możliwości zmian.
Żałuję że nie przeczytałem bloga wcześniej, ale też szczerze – nie wiem czy by mnie wtedy przekonał. Niektórzy po prostu muszą się nauczyć na własnych błędach, chociaż na cudzych jest zdecydowanie taniej 😉 Dobra robota, Marcin, jeżeli chociaż jedna osoba powstrzyma się od zadłużenia to było warto.
Dziękuję Jan – trzymam za Ciebie kciuki i życzę Ci jak najszybciej wolności od długów. Z każdym miesiącem jesteś o kilka kroków bliżej tego celu. Gorąco Ci kibicuję.
Celnie wypunktkwane.
Marcin nie przejmuj się! Ktoś przeczytał pewnie pobieżnie jeden wpis z Twojego bloga i zaczął się emocjonwac. Moim zdaniem jesteś człowiekiem, który ma mega sensowne i racjonalne podejście do finansów.
Zainspirowany Twoimi (i nie tylko) wpisami sam ogarnąłem siebie i swoje finanse. Teraz również dzielę się zdobytą wiedzą.
Trzymaj się i rób swoje.
„Królowie życia” na kredyt i tak Cię nie zrozumieją…
Cześć,
Nie znam Zenka lecz uważam że nie tędy droga przede wszystkim nie czyta Twojego bloga jeżeli uważa, że namawiasz do „klepania biednego życia”
To dzięki Tobie zaryzykowałem ze swoją pracą i się udało dzięki dużym oszczędnością i brakiem myśli co będzie jak się nie sprawdzę w nowym miejscu. I już dwa lata się sprawdzam.
I dzięki Tobie zaczynam myśleć o kolejnym kroku czyli własnej firmie, ale wiem że do tego kroku muszę się przygotować zarówno pod względem wiedzy jak i zbudować jeszcze większą poduszkę bezpieczeństwa. Pewnie gdyby nie Ty i Twój blog było by wszystko na spontana i z gorszymi rezultatami.
Dlatego uważam czytajcie Marcina i myślcie
Pozdro Marcieni
Też kiedyś byłam takim Zenkiem. Na szczęście koło 27 roku życia zdałam sobie sprawę, że jeśli tak dalej pójdzie to będę wieść smutne życie marzycielki.
Ja bym to ujął tak:
Jeśli kredyt jest częścią większego biznes planu, to pewnie ma sens, natomiast jesli jest brany na jakąś zachciankę to raczej takie działanie nie jest racjonalne.
Moje podejście do finansów jest bardzo zbliżone do Pana Marcina.
Jedyne wątpliwości jakie czasem mi się pojawiają, to czy przez ten blog nie za dużo myślę i spędzam czasu nad finansami. Bo raczej kieruję się w życiu maksymą, że moją osobę określa to kim jestem, a nie to co mam. Wg mnie jeśli ciągłe myślenie o bogaceniu staję się sensem życia, to znaczy że zagalopowaliśmy się za daleko. Oczywiście to tylko moje zdanie…
Pozdrawiam…
Cześć Marcinie. Dziękuję za kolejny świetny artykuł. A kiedy możemy spodziewać się kolejnego wpisu na temat prowadzonego przez Ciebie konta IKE ?
Pozdrawiam
Wiktor
Hej Wiktor, coś pewnie skrobnę za kilka tygodni. Ale od ostatniego wpisu niczego nie zmieniałem. Lecą co miesiąc stałe zlecenia i tyle 😉
Wow. Podziwiam Twój spokój Marcin. Zenek nie ma racji całkowicie, totalnie, zupełnie. Wręcz tragicznie się myli! A może usiłuje się pocieszyć, bo sam wolałby nie mieć pożyczek a je ma, kolejny Współczesny Niewolnik? Może jakaś HAPPY pożyczki zapłaciła mu za posuwanie takich głodnych kawałków? Może nie. Może tak.
Nie ma nic gorszego dla młodego człowieka niż brak wiedzy o finansach. Uwierzenie w reklamy uśmiechniętych twarzy, że ajfona czy innego merca możesz mieć na kredyt. To głupota! która może kosztować tego młodego człowieka całkowity paraliż na nastepne lata (brak kasy na podejmowanie ryzyka!)
A jesli o ryzyku mowa. Zenek, Marcin podjął bardzo duże ryzyko – zostawił dobrze płatny etat i żyje z BLOGOWANIA! hej człowieku, jakie Ty największe ryzyko podjąłeś (oczywiście poza braniem kolejnych kredytów?)
Całe życie wyznaję zasadę „żyję za swoje a nie za cudze”. Kredyt albo pożyczkę bezodsetkową brałam tylko wtedy, kiedy mogłam na nich zarobić (a były kiedyś lokaty oj były!). Mam i zawsze miałam oszczędności bo nigdy nie wiadomo co nas w życiu czeka a życie potrafi dokopać. Im mniejsze ma się dochody, tym bardziej potrzebne są oszczędności bo należy mieć poduszkę bezpieczeństwa. Nie rozumiem takiej beztroski, czyba, że jest się na garnuszku rodziców i za nic się nie odpowiada.
Poza wszystkim, co zostało już powiedziane na temat zaciągania kredytów konsumenckich oraz życia na krechę, co uważam za oczywistą głupotę i krótkowzroczność, a także na temat sensu oszczędzania, co uważam za jedyną racjonalną drogę, nie widzę nic złego w impulsywnej reakcji na brednie 🙂 To czasem działa jak kubeł zimnej wody. Fakt, że nie na każdego 🙂
A przede wszystkim podziwiam i doceniam ochłonięcie a następnie racjonalne wyjaśnienie swojego punktu widzenia.
Brawo, Marcin!
A teraz do roboty 🙂
Ania
Witaj Marcinie, witajcie Fani tego bloga,
pierwsze wrażenie po początkowych słowach Twojego artykułu „pojechał po bandzie”!!!
Nie czytałam wcześniej komentarzy Zenka, ale może przydał się taki jeden wpis – odblokowałeś naprawdę sporo emocji.
Zenek jak każdy z nas pisze ze swojej perspektywy. Z tego co zrozumiałam jego światopogląd to MIEĆ (kredyt). My tutaj zgromadzeni chcemy raczej BYĆ (po to by mieć kapitał). Jestem czytelniczką Twojego bloga od września 2017 r. Wdrożyłam Twój plan w życie (spłacone 5 kredytów, 6-ty spłacę do czerwca, odłożone 2 tys.)
Gdy nie było już gdzie ciąć wydatków zajęłam się zwiększaniem dochodów – tak jak radzisz. Na koniec 2017 r. poszłam porozmawiać o podwyżce (przygotowywałam się 2 miesiące: książki o negocjacjach, podkasty, szkolenia z youtuba). Poprosiłam o 40% podwyżki. Decydenci prawie spadli z krzesła, byli jak sami powiedzieli „negatywnie zaskoczeni moją propozycją”. Po 3 dniach namysłów zgodzili się. Zarabiam 40% więcej!!! (nie od najniższej krajowej żeby była jasność). Twoja wiedza działa. I jak każda wiedza – jest dla tych co chcą ją przyjąć, dla tych, którzy może postępują inaczej ale mają OPEN MIND i chociaż przyjmą do wiadomości, że jest inna droga inny POINT OF VIEW – zatrzymają się i zastanowią.
Wiem, że ludzie wypowiadają się z własnej perspektywy, na bazie własnych doświadczeń, często nie umieją przyjąć, wczuć się zaakceptować stanowiska innych. Może z Zenkiem jest tak samo. Napisał co napisał, bo nigdy nie był „na swoim”, bo zawsze był kredytobiorcą i nie wyobraża sobie innej rzeczywistości. Zawsze stosował przerost formy nad treścią. Bo jednak cena to nie to samo co wartość. Tak czy inaczej jestem wstrząśnięta (na plus) Twoim artykułem. Nareszcie jakieś iskry!!! To dało mi kopa, żeby jeszcze bardziej się starać być wolną od tego paskudztwa.
I na sam koniec jak śpiewa mój ulubiony artysta „Be yourself no matter what they say”.
Brawo Kasia, idziesz jak burza! Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszą mnie takie wiadomości o sukcesach. Walcz dzielnie! 🙂
40% podwyżki to naprawdę niezły wynik, natomiast przychodzi mi na myśl pytanie dlaczego „tak długo z tym zwlekłaś”? Może już jakiś czas temu warto było spróbować negocjacji? Nie wiem, jak długo pracujesz w tym miejscu – ale czasami jest tak, że wystarczy jedynie „podjąć temat” a można zyskać spore korzyści… o ile jest się pewnym własnej wartości dla danej firmy 😉
Hej Marcin,
Chciałem zwrócić uwagę na nieco inny aspekt. Czytałem poprzedni wpis, komentarze Zenka i Twoje. Twoje zakończenie rozmowy „Szerokiej drogi w nowej furze na krechę” odebrałem jako delikatnie pisząc słabe (choć sam nie wiem jakbym się w takiej sytuacji zachował będąc na Twoim miejscu). Cieszę się, że przemyślałeś, przeprosiłeś Zenka i na spokojnie przedstawiłeś swoje racje. Za to duże brawa ode mnie :).
Marcin – no beka, że tak się spiąłeś 🙂 Tak jak by kiedykolwiek emocje pomogły w rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu….
Marcin to co chcesz zrobić to nagiąć prawa fizyki. Na dzisiaj się nie da 🙂 Wydaje mi się, że im szybciej pogodzisz się z tym faktem tym lepszą pracę będziesz robił.
Tak na chłopski rozum. Z definicji połowa społeczeństwa jest głupsza od średniej. Muszą istnieć biedni i bogaci bo jedni warunkują istnienie tych drugich. Tak jak głupi może zmądrzeć tak mądry może robić głupie rzeczy ale balans pozostaje.
To co ty próbujesz robić to podnieść średnią. Niezależnie jak wysoka będzie to średnia to i tak połowa będzie nad a druga pod. Tym pod zawsze będzie brakować niezależnie co by to nie było. Ty masz być jak latarnia dla tych co szukają drogi. Ci co nie szukają to nawet jak będziesz im walił światłem po oczach to i tak nie będą wiedzieć o co chodzi.
Średnią zawsze można podnieść.
Bardzo ciekawa dyskusja.
Ze swojej strony doloze jedna cegielke.
W firmie gdzie pracuje, mialam kolezanke, ktora zarabiala 20euro tygodniowo mniej ode mnie. Przez 2 lata (mieszkala z rodzicami) bezskutecznie starala sie odlozyc kilkaset euro na krotki wyjazd zagranice.
W tym samym czasie ja nie tylko pojechalam 2 razy na drogie wakacje, ale I kupilam dom (wczesniej wynajmowalam apartament)!
Jak widac, nie wysokosc zarobkow, ale umiejetnosc oszczedzania decyduja o tym ile odlozymy.
“Młodzi powinni ryzykować, bo mają czas żeby naprawić błędy. ” – jedna z najgorszych rad jakie mogę sobie wyobrazić. Pracując kilka lat w banku widziałam jak kończy się takie „ryzykowanie” gdy młody człowiek dostaje pierwsza pracę a co za tym idzie wynagrodzenie i nagle dla banku staje się kimś, komu można sprzedać kredyt. Niektórzy zachłysnęli się tym poczuciem, że „teraz mnie stać, należy mi się” i brali najpierw jedną pożyczkę, potem drugą aż w którymś momencie większość wypłaty szła na spłatę rat. I wtedy przychodzili z płaczem, bo zdolność kredytowa się wyczerpała, pojawiły sie zaległości, każda nagła sytuacja w życiu pogarszała i tak niełatwą sytuację, auta nie mogli naprawić, pracę bali się zmienić, na dziecko czy ślub był nieodpowiedni czas „bo najpierw muszę wyjść z tego bagna”… O kłopotach z kredytem hipotecznym, którego banki nie chciały dać przez zbyt dużą ilość kredytów konsumenckich albo złą historię kredytową nawet nie wspomnę – a to kolejny powód do frustracji jeśli np. mieszkali przez to z rodzicami czy teściami. W efekcie z powodu decyzji podjętych na początku męczyli się potem przez jak to niektórzy mówią kilka najlepszych lat życia, by wyjść na prostą, odkładając ważne decyzje na „po 30tce”, które zapewne by podjęli gdyby nie sytuacja finansowa. Zamiast budować początki stabilizacji, rodziny, gromadzić małe oszczędności, rozwijać się przez np. zmianę pracy – szarpali się w sidłach, w które z taką radością na początku weszli. I nie spotkałam NIKOGO kto by powiedział że było warto – wszyscy podkreślali że to była głupota i straconego czasu nic im już nie wróci.
Marcinie Drogi i Drodzy Przedmówcy!
Macie Rację co do ostrożnego, a nawet krytycznego podejścia do zadłużania się. Nic dodać nic ująć. Na nic tu uzasadnianie co do niebezpieczeństw skoro młodzi-gniewni-roszczeniowi i tak wiedzą lepiej. W kontekście ich przekonywania na Twoim Blogu, mogę to tylko spuentować pewnym porównaniem
Rozmowa z debilem jest jak gra z gołębiem w szachy: porozrzuca pionki, narobi na szachownicę i odleci myśląc że wygrał. Nie grajmy z byle kim w szachy bo nie warto :)))
Ja czytając Twojego bloga coraz bardziej przekonuje się by „inwestować” w obligacje skarbowe.
Mam pytanie w poprzednim podcaście pokazałeś swój program to znaczy, iż systematycznie co pewien okres nabywasz obligacje z określone kwoty np. 1000 zł budując w ten sposób pokaźną sumkę.
Co myślisz o nabywanie obligacji za wyższą kwotę np. 10 000 zł jednak raz na rok.
Poducha finansowa już jest i to nie jedna w postaci lokat. Gwarantują one spokojny sen na każdą niespodziankę.
Dlatego też chciałbym pomyśleć o bezpiecznej inwestycji na dłuższy okres.
Jesli zamierzasz uzbierac 10000 zeby potem kupic na raz, to nie rozumiem czemu nie wolisz kupowac co miesiac po 1000. Jesli juz masz te 10000 to obligacje sa malo ryzykowne, wiec o ile nie liczysz ze pojawi sie nowa emisja z wyzsza marza, nie ma to wg mnie duzego znaczenia.
Jak to wygląda w kwestii nabycia za pośrednictwem banku PKO BP. Co sądzicie o 4 latkach.
Obligacje możesz kupić chyba nawet poprzez stronę obligacjeskarbowe.pl
Prowizji/marzy być nie powinno również w banku, chociaż musisz odpowiedzieć na pytanie: co zyskujesz włączając w transakcje dodatkowy podmiot?
Odnośnie czasu- na co zbierasz, i kiedy chcesz to kupić?
Jak myślisz, jak będzie wyglądać oferta obligacji w przyszłości (żeby kupić kolejna emisję jak skończysz bieżącą (4lata z przykładu))?
Jeżeli odpowiedzi na powyższe pytania to „nie wiem”, to pamiętaj że obligacje możesz sprzedać wcześniej z potrąceniem określonym w umowie zakupu. Możesz zrobić symulacje 🙂
Pozdrawiam
W samo sedno! Jestem tylko ciekawy czy „Zenek” podejmie dyskusję po przeczytaniu Twojej argumentacji… Osobiście wątpię! No bo co jeszcze może mieć za „argumenty”? Takie jest Jego przekonanie i koniec! Trudno… Mnie przekonałeś! Dziękuję Ci za ten emocjonalny artykuł i pozdrawiam!
Marcinie,
pytanie z nieco innej beczki- ten zestaw ze zdjęcia trzymasz w domu?
„No koniec nie ma chyba nic gorszego dla młodego człowieka zaczynającego dorosłość niż przeczytanie tego bloga.”
Chciałabym tylko powiedzieć, że bardzo żałuję, że nie trafiłam na twojego bloga, gdy byłam młodym człowiekiem, bo dzisiaj byłabym już bogata. Zamiast tego, ugotowałam się jak żaba, i zamiast startować od zera, startowałam od grubego minusa. Teraz jestem bez długów, ale do bogactwa jeszcze daleko…
Dziękuję Weronika i bardzo serdecznie gratuluję Ci wygranej wojny z długami.Brawo! Spokojnie rób swoje… Czas też zrobi swoje i Twoja sytuacja będzie coraz lepsza. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Nic nie dało mi w ostatnim czasie wiekszego poczucia komfortu niż fakt wyjścia z wszelakich zadłużeń – wiekszych i mniejszych. A wszystko dzięki Tobie i Twojej pracy. 🙂
Łatwo jest w życiu popłynąć, źle przeliczyć i czasem się zaskoczyć jakimś kosztem. Normalna sprawa. Ale jeszcze lepiej wiedzieć jak sobie z tym poradzić i zrobić to bez żadnego stresu.
Jedyne co ciężko pogodzić z Twoimi założeniami to kosztowna pasja. Moze warto byloby wziąć ten temat pod lupę i cos zasugerowac 🙂
Dziękuję. 🙂
R.
Wpaść w spiralę zadłużenia jest wbrew pozorom bardzo prosto. Nic nas przed tym nie zabezpieczy jeśli nie mamy poduszki finansowej i oszczędności. Sam jestem tego przykładem, że splot niekorzystnych okoliczności, złe decyzje, nieświadomość własnych potrzeb i ograniczeń mogą pogrążyć w długach. Dziś mam wciąż długi, które ciągną się za mną jak guma od wielu w sumie lat. Co z tego, że w ciągu blisko 18 miesięcy świadomej wojny z długami, zmniejszyłem je o blisko 40000. Nadal jest to blisko pięć razy tyle do oddania bankowi, chwilówkom, osobom prywatnym. Za finansowe błędy płaci się nie tylko pieniędzmi. Odczuwa to mocno moja najbliższa rodzina: żona, dwoje małych dzieci, ja sam. Nie chodzi wyłącznie o odmawianie sobie jedzenia, czy ubieranie się w second handach. To koszty psychiczne, zdrowotne, gorszy start dzieci w edukacji… słowem dewastacja życia.
Dziś nikt mi nie powie, że zadłużanie ma sens, albo można robić to odpowiedzialnie. Widzę twardy bilans z którego wynika, że np. chwilówkom oddałem o 26% więcej niż pożyczyłem. Łatwy pieniądz? Dla kogo?
Marcin, edukacja jest niezbędna. Nie wszystkim ona pomoże (z różnych względów), ale wielu osobom może otworzyć oczy i pomóc w lepszym życiu. Definicja lepszego życia to nie lepsza fura, wczasy na kredyt, czy sushi. To wolność.
Grzegorz, bardzo dziękuję za tę historię. Dokładnie to mam przed oczami, gdy piszę o długach…
Trzymaj się Stary, bo 40000 to świetny wynik. Teraz będzie coraz szybciej. Mam ogromny szacunek do takich wojowników. Skop tyłek tym długom – czekam na wieści, jak sobie radzisz.Do boju!
A jak Wy się zapatrujecie na naszą dyskusję?
Dobrze się stało, że ta dyskusja miała miejsce. Stokroć lepiej niż, gdyby wpis Zenka został skasowany.
Łatwo się podminować, gdy tworzysz coś z mozołem, pomagasz zadłużonym i wiesz, że to działa, a nagle wpada Zenek, który wszystko kwestionuje nie znając szerszego kontekstu. Wjechał Ci z butami w pracę i marzenie o świecie bez biedy. Do tego dostałeś w pysk. Ten tekst o blogu jako „nic gorszego” można było potraktować jako argumentum ad personam. Trochę Cię poniosło, popadłeś w autorytaryzm i dogmatyzm – tu grubo przegiąłeś.
Uznałeś jego poglądy za głupie zapominając, że „The greatest lesson in life is to know that even fools are right sometimes.”
Też o tym zapomniałem i pomyślałem – „Co ten chłopak pisze o opłacalności nowego auta na kredyt. To się nigdy nie sprawdza.” Z góry założyłem, że to głupie, ale even fools are right sometimes. Przyszła refleksja, że w pewnych rzadkich sytuacjach to się może udać. Nie popieram tego, ale może jego konkretny przykład, którego nie chciał przedstawić, był właśnie tym wyjątkiem? To by świadczyło o tym, że to ja wyszedłbym na głupka z góry odrzucając teorię niezgodną z moimi przekonaniami. To by oznaczało, że nie dostrzegam innych ścieżek krocząc swoim utartym szlakiem i mogę wiele stracić.
I to jest właśnie w tym wszystkim najgorsze. Zabetonowanie się na danym poglądzie i odrzucanie odmiennego zdania. Poznawanie odrębnych opinii jest bardzo cenne. Jeśli będziemy się okopywać na jedynej naszym zdaniem słusznej pozycji, popadniemy w autorytaryzm, przytakiwanie, dogmatyzm, kłótliwość, bezrefleksyjność. Skończy się rozwój a zacznie kręcenie w kółko. Dlatego trzeba rozmawiać, dyskutować, czasem nawet pokłócić i wyciągnąć wnioski.
I właśnie o tym pomyślałem po „przespaniu się z problemem” 🙂
Ja tam błogosławię dzień, w którym trafiłam na pierwszy blog o finansach osobistych. Wisiał mi nad głową kredyt studencki, bez którego nie byłabym w stanie studiować na dobrym kierunku w innym mieście, i przez dwa lata kredyt konsumencki. Pod wpływem tych blogów postanowiłam jak najszybciej pozbyć się tych obciążeń i pierwszy dług spłaciłam na trzy lata przed terminem, a drugi – na dwa lata przed. I wreszcie czuję się wolna, poukładały mi się w głowie sprawy finansowe i nie denerwuje mnie już, że co miesiąc muszę oddawać bankowi część swoich pieniędzy. Jestem odpowiedzialna i nie chcę żyć na minusie, w nadziei, że nic złego się nie zdarzy. Życzę też tego Zenkowi, ale jego argumentacja jest mi absolutnie obca.
Dzięki, Marcin, za fajnego bloga 🙂
Mój komentarz właściwie powinien być umiejscowiony w poprzednim wpisie Marcina, ale skoro dyskusja przeniosła się tutaj…
Na bloga Marcina trafiłam będąc na ostatnim roku studiów – czyli w najlepszym możliwym momencie. Choć, to, co Marcin opisywał ( poduszka bezpieczeństwa, fundusz awaryjny, sens posiadania oszczędności i awersja do długów) nie było dla mnie żadnym novum – rodzice praktykowali takie podejście – fajnie było usystematyzować i wzmocnić finansowe „filary”. W wieku 26 lat mam poduszkę finansową na 9 miesięcy bez pracy, fundusz na awarię samochodu, FA, fundusz wakacyjny i zbieram na wkład własny (bo to, że uzbieram na mieszkanie, bez kredytu, nie wierzę – aż tak głupia nie jestem :P). Circa 40k. Ale do rzeczy – mam chyba coś na kształt „zmęczenia materiału”: czuję się znużona tym zbieraniem z mozołem oszczędności – ubolewam, że idzie mi to tak wolno, ZA WOLNO, za mało. Główną winę za to ponoszą moje liche zarobki, ale po 3 rozmowie kwalifikacyjnej w ciągu tych 2 miesięcy, gdzie musiałabym się przeprowadzić, przez co koszta życia mi wzrosną (teraz mieszkam z rodzicami i 1/2 pensji odkładam) i tempo zbierania oszczędności by mi spadło (podwyżka o 300 netto nie kompensuje mi tego); mam wrażenie, że odbijam się od ściany, miotam. Dodam, że nigdy nie miałam żadnych długów, zaskórniaki miałam od 17 r.ż., i nie odczuwam jakieś wielkiej ulgi związanej z posiadaniem takiej poduszki – a raczej lęk, frustrację, że całe to zbieranie hajsu zaprzepaszczę jedną głupią, nieprzemyślaną decyzją – i cała para pójdzie w gwizdek. Kto wie, czy gdybym nie miała noża na gardle w postaci debetu czy nawet komornika – nie byłabym bardziej zdeterminowana?
Być może rozmyły mi się cele, być może są one zbyt duże – ale mam wyraźny spadek motywacji.
Spokojnie – nie mam zamiaru przepuścić całego mojego 'mająteczku” 😉 w kasynie „bo tak”, „bo raz się żyje” – ale jak radzić sobie z taką frustracją? A może to nie frustracja, tylko mi się w tyłku poprzewracało od tego finansowego bezpieczeństwa? 😛
Monika – być może potrzebujesz po prostu odpoczynku, ale na pewno nie „noża na gardle” w postaci kredytu.
Zrób sobie przerwę, wyjedź na tydzień, pomyśl na spokojnie o swoich marzeniach.
Dopiero wypoczęta spójrz na spokojnie na swoją sytuację i wtedy pomyśl, co poprawić.
Każdego z nas dopada czasem „zmęczenie materiału”. Ale receptą na zmęczenie jest odpoczynek, a nie kredyt 🙂
Trzymam za Ciebie kciuki.
26 lat i 40K majątku? SWIETNY wynik. Ja w Twoim wieku miałem jedynie ok. 20K… kredytu studenckiego do spłacenia ? Zarabialem wtedy minimalną.
Dziś mam 38 lat i majątek wielkości 234 tyś. zł, nie mam też żadnych długów.
@Monika gratuluje odlozenia tak duzych pieniedzy (z mojej perspektywy) w tak mlodym wieku !! Ja mam 30 lat i zalosne 20k. do dyspozycji, ale czuje dokladnie to samo, co Ty…. zbieram, walcze, miotam sie. Odmawiam wielu rzeczy. Nie jezdze na wakacje. A efekty? mizerne.
Co prawda ja jestem – cyt.: „tak glupia”, ze jeszcze niedawno wierzylam, ze uda mi sie oszczedzic w ciagu 5-6 lat na ciasna(max 20m2), wlasna kawalerke, ale widze, ze z tego nici… Nic mnie nie uratuje, tylko kredyt hipoteczny 🙁 Oczywiscie moglabym sobie nadal odkladac po 1000 maksymalnie 1500 PLN/mc (oczywiscie w miedzyczasie i tak bedac zmuszona do oplacania komornego) i co? W ile lat uzbieram na jakiekolwiek mieszkanie?Ile kosztowalo mieszkanie przed wejsciem Polski do UE, a jak teraz ksztaltuje sie cena? Za ile teraz moge je kupic, a ile bedzie kosztowac za dekade? Nieruchomosci sa i beda coraz drozsze!
Wielu Polakow ma podobna do mnie sytuacje majatkowa- sa za biedni na wlasne za gotowke, ale z kolei za bogaci na mieszkanie komunalne czy do remontu z zasobow gminy…
Znacie jakas alternatywe? Wyjsc bogato za maz/wzenic sie – a ktory to inteligentny i swiadomy czlowiek popelnia mezalians? Zlapac kogos na dziecko, jak moje kolezanki? Smiech na sali. Zaprzyjaznic sie ze stara samotna sasiadka liczac, ze niewiele zycia jej zostalo? Zalosne.
Jeden pomysl gorszy od drugiego!!!
Niestety dla czlowieka z biednego domu, zarabiajacego jakies 2-4 tys. ja nie widze alternatywy poza kredytem hipotecznym(ktory i tak sam w sobie nie jest dobrym rozwiazaniem).
Kiedyś myslalam inaczej, teraz niestety w rozumiem punkt widzenia kredytobiorcow. Jak Monika-tez czuje, ze gonie wlasny ogon.
Korzysci, jakie mam z oszczedzania NA TEN CEL sa niewspolmierne do kosztow, jakie ponosze…. i zauwazam, ze zycie rzeczywiscie przecieka mi przez palce. Jestem totalnie zagubiona.
No, ale przynajmniej gdyby cos sie stalo, to rodzina nie musi sie martwic o koszty pochowku haha 😉
Pozdrawiam serdecznie
Dziewczyny, akurat kredyt hipoteczny jest tym kredytem, który jest OK. Jedyny, który Marcin popiera (i doradza jak wziąć go jak najlepiej). Zwalcza kredyty konsumenckie (i ja się z tym zgadzam)
Podoba mi się ten wątek z rozterkami, stosunkowo niewiele o tym się pisze 🙂
Co do mieszkań, faktycznie są drogie. Dlatego nie kupiłem. Szczęśliwie żyje w wynajętym, blisko lasu. Place podobnie jak w innych dzielnicach, ale wycena nieruchomości jest dużo wyższa (chcąc kupić musiałbym dużo więcej zapłacić).
Potrzebę życia na swoim trochę odsunalem w czasie (przy okazji nam się wyobrażenia zmieniały!).
Po dłuższym zastanowieniu, możemy odpowiedzieć na pytanie co chcemy *my*, a nie społeczeństwo, rodzina, znajomi.
Nam wyszło, że *nie* będzie to mieszkanie w bloku.
(A widząc rachunek za ogrzewanie i ciepła wodę na 50 mieszkań na 110 000pln rocznie tylko dodatkowo się cieszę :))
Zenek, ile ty w ogóle masz lat? Ja się tak ogólnie uśmiałem czytając twoje komentarze. Aż kipiało od NLP ;). Nie , żeby więcej ludzi zauważyło…. widać, że fach w ręku … kredyciki skapują. No żyć nie umierać. Inni to frajerzy!
A ja muszę się pochwalić, że w moim wypadku ubezpieczenie od utraty pracy zadziałało. Dostałam kilkadziesiąt tysięcy złotych, roczne finansowanie czynszu (do 500zł), odsetki od kredytu hipotecznego przez rok, rachunki za prąd i telefon stacjonarny. Nazbierać musiałam kilogram papierów i odbyć kilka wizyt u ubezpieczyciela, ale zadziałało. Aha, i oczywiście najpierw musiałam wydębić z banku promesę do ubezpieczyciela, bo w myśl przepisów o umowa między bankiem a towarzystwem ubezpieczeniowym a nie mną.
Artykuł w punkt. Jeżeli ktoś kupuje samochód na kredyt”dla prestiżu”, to nie jest prestiżowy, tylko pszenno-buraczany. Prestiż nie wymaga kredytowania.
Pozdrawiam
Troll internetowy doczekał się własnego wpisu?
Bardzo lubię Twojego bloga, wiele on zmienił w życiu mojej rodziny i moim…. Ale (a jakże! 😉 wydaje mi się, że na początku blogowania to co pisałeś nie zawierało w sobie ani nuty sarkazmu czy goryczy. Rozumiem, praca z ludźmi zmienia spojrzenie na świat.
Niemniej jednak – pozdrawiam 🙂
Marcinie, bardzo popieram Twoją działalnosć i większość wpisów mówi o tym, że realnie dajesz ludziom do myślenia. Ja trafiłam na ten blog, bo moja firma ma kłopoty, przesadziliśmy z limitem w koncie firmowym i teraz trudno jest dogadać się z bankiem o restrukturyzacjię kredytu, a że mam działalność gospodarczą, odpowiadam całym swoim majątkiem… Wierzę też, że nic się nie dzieje bez powodu, gdy popadliśmy z mężem w kłopoty finansowe, patrzymy z innej perspektywy, widzimy jakie błędy popełniliśmy, nasze zmysły są wyostrzone – nie załamujemy się, tylko działamy, a przedewszystkim PRZESTRZEGAMY SWOJE PEŁNOLETNIE DZIECI PRZED BRANIEM KREDYTÓW – poleciliśmy im Twój blog, przeczytać książkę Twoją i Szafrańskiego. Widzimy jak zaczynają myśleć i zarządzać finansami – cieszy nas, że potrafią skorzystać z porady innych, aby nie musiały uczyć się na własnych błędach – bardzo chcemy ich przed tymi złymi doświadczeniami uchronić.
Dziękuję za takich ludzi jak Ty Marcinie 🙂
Może Zenek to nie Zenek, a np. sprzedawca marzeń, liczy się dla mnie przekaz który niosą jego wpisy. Żyć tu i teraz, bo później to już tylko wegetacja i plucie sobie w twarz, że „zmarnowało” się życie. To niestety charakteryzuje „młodych” – chcą mieć na już, bo taka okazja się nie powtórzy. Nie ma co planować, bo życie biegnie sobie swoim torem i pewnie będą nici z planów. Jednak świetnie umieją planować swoje raty, najlepiej na miesiąc (bo 200 PLN to jeszcze ich stać co miesiąc). Trudniej już zaplanować 200 x 12- mcy, cz 72 i porównać ile ta „niepowtarzalna okazja” kosztuje (to bardzo często boli, nie można się tym pochwalić wśród znajomych, bo można usłyszeć słowo frajer). Nawet wczoraj byłem zmuszony do słuchania dysputy w pracy młodszych kolegów, narzekających na zarobki, jakie życie jest ciężkie, że po pracy trzeba iść do drugiej pracy, by utrzymać się przy życiu i móc spłacić raty (telewizyjny argument, że na kasie w „Biedronce” wyciąga się więcej traktują na serio). Jakiż pozytywnie zdziwiony byłem, kiedy jeden (ale niestety tylko JEDEN) z młodszych pracowników (ok. 6 lat pracy) nie wytrzymał i powiedział coś takiego: „Przestańcie … (brzydkie słowo). Przecież niedawno dostaliśmy PIT-a, przedzieliłem sobie przez 12 i wyszło mi 4.700 PLN miesięcznie. Jaki prywaciarz da wam tyle, byś nie musiał u niego pracować 20 godzin dziennie”. Gwoli wytłumaczenia pensja u nas jest stała, a wciągu roku dochodzą różne dodatki i nadgodziny. Reszta „młodzieży” nawet nie przeczytała ile dochodu mieli w roku i nie umieli odnieść się ile by to było miesięcznie. W ich mniemaniu zarobili tylko to, co wpływa pierwszego, za co stać ich ledwo na utrzymanie i zapłacenie raty. Myślę, że może to mieć coś wspólnego z planowaniem, a raczej z jego brakiem. Taki przykład współczesnych, nowoczesnych „Zenków”.
Marcinie, od kiedy namierzyłem twój podcast i stronę inaczej patrzę na kwestie finansowe. Żałuję tylko, że nie stało się to wcześniej – uniknąłbym kilku głupich decyzji. Teraz dzięki determinacji prostuję sytuację:) Dzięki.
Ave !
Czuję się zaszczycony tym, że aż cały wpis to polemika ze mną. Rozbawiły mnie komentarze przypisujące mi bycie jakimś agentem pośredników finansowych (prawo Godwina w wersji oszczędnickiej ?) albo coś o jakimś NLP (nie za bardzo wiem co to jest, ale chyba coś strasznie złego).
Ad rem:
„Pierwsi rezygnują z kilkunastu miesięcy, a czasem nawet kilku lat przyjemności, by stać ich było na przyjemności przez długie kolejne dekady.”
Naprawdę ? Gdzie można przez kilkanaście miesięcy pracy zapewnić sobie długie dekady przyjemności ? (poza obrobieniem banku – aczkolwiek nie wiem czy więzienie to taka przyjemność). Z chęcią się dowiem, bo jak na razie widzę, że oszczędniccy i tak muszą chodzić pracować (u siebie albo u kogoś). Tracą pracę i mogą się utrzymać przez pewien czas za oszczędności. No dobrze – i co dalej się dzieje ? Idą do pracy. Prawdziwi szczęściarze.
Twarde liczby, które sam podajesz – na 15 mln kredytobiorców „aż” 1 mln ma problemy ze spłatą. Czyli ponad 93% kredyciarzy ich nie ma. Zatem uprawiasz czarnowidztwo.
Połowa Polaków kredytów nie ma, ale i tak większość z nich jakiś kredyt zaciągnie – tak jest w bardziej rozwiniętych krajach. Statystyka i trendy się kłaniają.
Oczywiście jak przyjdzie pogorszenie gospodarcze to ilość problematycznych kredyciarzy się także zwiększy, jak przyjdzie ożywienie to się zmniejszy. Żadne odkrycie.
„Nie ubezpieczysz się od każdej ewentualności.”
Zgadza się – dlatego jak mi się zepsuje lodówka i nie będzie sensu jej naprawiać to kupię nową na raty. Prawdziwy dramat.
„Palacz spokojnie pali, alkoholik spokojnie pije, dłużnik spokojnie się zadłuża. ”
Wrzucasz wszystkich dłużników do jednego worka, co jak już pisałem jest podstawowym błędem. Wielu ludzi pije alkohol, a alkoholikami nie są. Widzisz sytuację zerojedynkowo – albo ktoś nie ma kredytów albo wpada w spirale zadłużenia. Jest jeszcze coś pomiędzy.
Nie chce mi się bić piany na ten temat – pewnie i tak się nie dogadamy.
Odnośnie bogatych biorących kredyty. Nie zrozumiałeś. Mnie chodziło o sytuację, kiedy przykładowo właściciel firmy kupuje samochód na kredyt dla żony, żeby ta miała czym jeździć na zakupy czy wozić dzieci do szkoły. I robi to na firmę, żeby płacić jak najmniej tym niemniej sam kredyt jest jak najbardziej konsumpcyjny. I nie kupi jej starego gruchota, bo przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo i komfort, a nie pieniądze.
I nie odniosłeś się do mojego przykładu – odkładając na nowy samochód trzeba czymś dojeżdżać, zatem ponosimy koszty i nie tylko – również ponosimy ryzyko wynikające z wiekowego samochodu.
Zresztą pomyśl – ktoś dojeżdża do pracy starym samochodem, pewnego dnia podczas jazdy coś się w nim psuje i w efekcie zabija dziecko idące chodnikiem. Będziesz tłumaczył kierowcę koniecznością posiadania oszczędności czy najchętniej powiesiłbyś go na najbliższej latarni ?
„im więcej mam pieniędzy, na tym większe ryzyko mogę sobie pozwolić.”
Niby tak i niby nie. Młody nie ma rodziny, wielkich obciążeń na starcie dlatego wiele nie ryzykuje. Jak masz rodzinę to musisz jej zapewnić byt i dlatego sytuacja ulega zmianie. I o to mi chodziło, a nie o zaciąganie kredytów.
[pozdrawiam przy okazji wszystkich komentatorów, którzy nie potrafią przeczytać dwóch zdań złożonych, ale to nie przeszkadza im zaciekle polemizować z własnymi urojeniami]
Startując w życiu z długoterminowym planem finansowym popełnia się fatalny błąd – to uczy wiary w planowanie. Tymczasem życie polega bardziej na wykorzystaniu nadarzających się okazji, które mają to do siebie, że już się nie powtórzą. Liczą się tu umiejętności, elastyczność, obrotność. itp.
Owszem – mając rodzinę należy zmienić sposób postępowania, to nie ulega wątpliwości. Tylko przypominam, że ja pisałem o osobach dopiero startujących w dorosłe życie. I nie wszystkiego można nauczyć się na cudzych błędach – młodość jest arogancka i musi nabrać pokory w zderzeniu z rzeczywistością. Nie da się uniknąć własnych błędów. Pisanie różnego typu powiedzonek niewiele tu zmieni.
Odnośnie Zukerberga – mnie nie chodziło o to czy FB ma długi czy nie, tylko o to, że Zukerberger nie podszedł do życia na zasadzie: będę miał taki a taki dochód, nadwyżkę zainwestuję w amerykańskie IKE, jak zwiększę dochody to je zainwestuję w fundusze, obligacje, przeczytam mnóstwo książek o zakładaniu biznesu, założę firmę i zacznę od czegoś małego, itd. Nie, on powiedział: a ch.j z tym. I dlatego jest kim jest.
I polecam to [pewnie znasz] bo najlepiej obrazuje o co mi chodzi:
https://www.youtube.com/watch?v=SNlJVj6xaCQ
Na koniec:
najbardziej rozbawiły mnie komentarze części (!) osób, które wieszczą jaki to marny koniec mnie czeka, bo ośmielam się wziąć kredyt. Może wystąpicie w EzoTV ? Uważacie się za jakiś niezwykle inteligentnych, a z waszych wpisów wynika, że osiągnęliście dotąd dwie rzeczy: wzięliście kredyty których nie potrafiliście spłacić, a następnie jednak je spłaciliście (albo jesteście na dobrej drodze). Naprawdę nie widzicie jakie to jest zabawne ? Powinniście się śmiać z siebie samych, miejcie trochę dystansu do życia.
Tymczasem wy nabyliście fobii i lęków, które projektujecie na inne osoby. Wydaje się wam, że nie mając długów albo posiadając kilka tys. oszczędności macie prawo pouczać innych na temat ich życia ? Jesteście co najwyżej śmieszni.
Zenek! 🙂
Cieszę się bardzo, że przeczytałeś ten wpis.
Nie będę z Tobą dalej polemizował. Wiedz tylko, że życzę Ci jak najlepiej.
Cześć,
jestem czytelnikiem tego bloga który po raz pierwszy włączy się do tej gorącej dyskusji ;D
Na początku chciałbym jasno zaznaczyć że bardzo SZANUJĘ Autora tego bloga za to co robi. Szerzenie praktycznej wiedzy finansowej jest bezcenne – być może kiedyś zaowocuje wśród kolejnych pokoleń. A teraz po kolei. Wieszanie psów na Zenku jest dla mnie co najmniej dziwne. Chłop też ma sporo racji w tym co pisze. Nie każdy zdrowy, ambitny młody człowiek rzuca pracę za min. krajową robi 5-10 kursów i szkoleń i zaczyna zarabiać super monety. Również nie każdemu odpowiada odkładanie X lat na wkład własny na wymarzone M podczas gdy ma się rodzinę. Czy odkładanie na wkład własny podczas gdy jednocześnie wynajmujemy mieszkanie i nabijamy komuś kieszenie ciężko zarobioną kasą to nie paradoks? Jeśli MUSZĘ dojeżdżać do pracy ok 100 km (bo jest to praca dobra, dobrze płana )itd. a NIE MOGĘ się przeprowadzić i grę wchodzi tylko dojazd własnym autem to mam jeździć trupem w którego co miesiąc będę pchał kasę bo ciągle coś się psuje (ze względu na wiek auta i ilość pokonywanych kilometrów)? Mówiąc lakonicznie jest to raczej mało ekonomiczne rozwiązanie. Nie wspomnę o tym że jak postawię auto w warsztacie to nie będę mógł dojeżdżać do pracy…Więc MUSZĘ za coś kupić ten samochód.
Przykłady można by mnożyć ale podsumuję to w bardzo prosty sposób: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Moi Drodzy można się dorabiać 20 lat żyć u kogoś kątem (może u rodziców, może na stancji) można czekać z założeniem rodziny do 40 (bo też będzie oszczędność). Jedno jest pewne ŻYJEMY TU I TERAZ. Tak ja wspomniał Zenek banku nie obrabujesz, nagrody jak B. Szydło nie dostaniesz, to musisz zapiep….co miesiąc na to wszystko. American Dream jest osiągalny dla śmiesznie małego % populacji. Jak sam Autor Bloga wielokrotnie podkreślał jego miesięczne wynagrodzenie jest niejednokrotnie wyższe niż Wasze roczne, co poniekąd pozwala mu na takie myślenie (odkładaj a będziesz bogaty – coś w ten deseń).
Taka dyskusja wydaje się nie mieć końca, natomiast na koniec przytoczę słowa ś. p. Kulczyka.
Na pytanie: Co zrobić żeby zostać bogatym? Odpowiedział: Trzeba sobie dobrze wybrać rodziców;)
Pozdrawiam serdecznie i miłego mroźnego dnia życzę;)
Łukasz,
dziękuję za ciekawy komentzrz i próbę zobiektywizowania naszej dyskusji.
Oczywiście ogólne zasady, które promuję, należy odpowiednio dostosować do indywidualnej sytuacji, predyspozycji, itp.
Pokazuję to, co zadziałało w moim przypadku i działa znakomicie u bardzo wielu osób. Czy zadziała u każdego? Raczej nie – jak pokazał przykład Zenka – często zbyt bardzo się różnimy.
Natomiast nie mylmy proszę skutku z przyczyną. Gdy zaczynałem stosować opisane tu zasady miałem długi. Moja sytuacja poprawiła się dramatycznie właśnie dzięki tym zasadom.
To nie zarobki pozwalają mi pisać to, o czym piszę. To konsekwentne postępowanie zgodnie z opisywanymi tu zasadami pozwala mi iść do przodu, podejmować ryzykowne decyzje i dalej zwiększać zarobki.
Kilka lat temu wydawało mi się to odległe i nierealne. Boję się pomyśleć, co by było, gdybym nie ruszył tą drogą, bo jest trudniejsza i wydaje się długa.
Na początku jest trudno. Nawet bardzo trudno. Ale potem – sprawy przyspieszają, jest coraz łatwiej i pozytywne efekty dobrych nawyków zaczynają się kumulować.
Na początku myślimy, że to będzie powolny, liniowy wzrost. A to – jak się okazuje – jest wzrost wykładniczy!
Nie wolno tylko dać się zwieść początkowym trudnościom.
Nie do końca się zgodze. Sprawy przyspieszają, jeśli masz świetne zarobki (tak od 20K), ewentualnie gdy masz dobre zarobki (min. 7-8K) i tniesz ostro wydatki (to mój przypadek: mieszkam w wynajmowanej skromnej kawalerce – koszt ok.1650 zł miesięcznie, jeżdżę komunikacją publiczną, w ogóle nie wyjeżdżam na wakacje, tzn. spędzam je z rodzicami w mojej rodzinnej miejscowosci). W każdym innym razie na efekty przyjdzie tak długo czekać, że życia nie starczy…
Rozumiem tych, którzy nie oszczędzają. Jakbym miał odkładać po 300 zł miesięcznie, to nie widziałbym w tym sensu.
Piszesz Marcinie, że miałeś długi. Z tego co pamiętam była mowa o 2mln kredytów hipotecznych. To jakie w tym czasie musiałeś mieć dochody na taką zdolność??
Zresztą już z tej informacji wynika, że wtedy również inwestowales, tyle, że na kredyt. Nie przejadales wszystkiego. Dlaczego? Dzięki wysokim dochodom.
A mnie rozbawił ten wpis. Komuś zarzuca, że nie czyta jego wpisów, ale sam nie pofatygował się, by zapoznać się z artykułami prezentowanymi na tym blogu. Zarzuca autorowi, że :”Wrzucasz wszystkich dłużników do jednego worka, co jak już pisałem jest podstawowym błędem” i sam tak postępuje wobec tych, którzy oszczędzają planując. Ten który oszczędza też kupuje samochód, jeździ na wakacje/urlop, itp. itd. Że cię zacytuję „Widzisz sytuację zerojedynkowo”. A wpis o zabiciu dziecka samochodem ze względu na to, że jest stary i się zepsuł …. sprawdź czy masz jeszcze zdolność kredytową, bo może czas już wziąć nowy, by nie mieć krwi niewinnych dzieci na karcie kredytowej. A jak już zabijesz dziecko przez brawurę, to nikt cię przecież nie powiesi, bo był nowy, bezpieczny i komfortowy. No i wzięty na niespłacony kredyt, więc nie musisz się martwić, że ktoś będzie miał jakieś roszczenia względem ciebie. Spoko, nikt cię nie powiesi. Następne fajne zdanie: „Jak masz rodzinę to musisz jej zapewnić byt i dlatego sytuacja ulega zmianie. I o to mi chodziło, a nie o zaciąganie kredytów.” – a, co jeżeli na tym blogu są osoby, które mają już rodziny ??? (nie napiszę, że planują je założyć bo pewnie „młody” nie planuje, tylko od razu ją zakłada, a potem planuje). A ślub i wesele to na kredycik żony, swój, czy pójdziesz po żebrach do rodziny ?
„pozdrawiam przy okazji wszystkich komentatorów, którzy nie potrafią przeczytać dwóch zdań złożonych, ale to nie przeszkadza im zaciekle polemizować z własnymi urojeniami” – właśnie, walcz z nimi! Wierzę, że z czasem pokonasz je wszystkie i z ostatnią spłaconą ratą odzyskasz równowagę emocjonalną i duchową.
„Startując w życiu z długoterminowym planem finansowym popełnia się fatalny błąd – to uczy wiary w planowanie. Tymczasem życie polega bardziej na wykorzystaniu nadarzających się okazji, które mają to do siebie, że już się nie powtórzą. Liczą się tu umiejętności, elastyczność, obrotność. itp.” – tutaj to co prędzej pisałem. To, że ktoś planuje nie oznacza, że nie wykorzystuje okazji. A realizacja długoterminowego planu daje raczej odczucie pozytywnego zadowolenia (coś jak ostatnia rata za telewizor i ta ulga, że możesz zadłużyć się teraz na laptopa).
„młodość jest arogancka i musi nabrać pokory w zderzeniu z rzeczywistością. Nie da się uniknąć własnych błędów” – w obu zdaniach masz dużo racji. Co do drugiego, wszystkich nie unikniesz, ale wielu jeśli będziesz chciał – tak.
Jeśli chodzi o twoje Na koniec, to delikatnie mówiąc to jest tak arogancja.
Mając dostęp do wiedzy, którą szerzysz, uniknęłabym wielu bolesnych błędów finansowych, których skutki odczuwam do dziś. Teraz, gdy zdarzy mi się widzieć reklamy kredytu „najeżam się” strasznie, bo ani słowa w nich nie ma o skutkach długoterminowych, zwłaszcza w przypadku nagłej zmiany rzeczywistości: śmierci współmałżonka, utraty pracy i innych. Dziękuję Ci za Twoją wartościową pracę Marcinie. Pozdrawiam.
Pamie Marcinie,
Może Pan trochę zmotywuje mnie, ponieważ nie widzę światełka w tunelu.
Mam córeczkę 7 mc a pieniądze z macierzyńskiego zaraz się skończą. Bede 3 mc na bezpłatnym.
Mamy kredyt na dom, wiec do pracy musze wrócić , a co za tym idzie odstawić córkę do żłobka. Koniec końców bedzie taki, że będę w poracy, nie widzieć dziecka, a po opłatach żlobka zostanie niewiele.
Opieka dziadków nie wchodzi w grę.
Byłam pewna, że na macierzyńskim bede miałą czas pomyśleć nad własnym biznesem lub dorobić w trakcie. Rzeczywistośc okazała się taka iż moje wymagające dziecko pochłania mnustwo uwagi i czasu. Nie sposób się skupić. Czytam Pana blog i się motywuję, lecz lęk mnie zżera co do przyszłości i jak to wszystko będzie ?
Pozdrawiam i oby jakn najwięcej Zenków Pan uświadomił.
Gdybyśmy mieli duże oszczędności mogłabym pozwolić sobie na pozostanie z dzieckiem dłużej w domu.
Nie znam ani jednej osoby, która w trakcie urlopu macierzyńskiego „dorobiła” 🙂 I podobnie z biznesem – pomysł może tak, ale na realizację ciężko znaleźć czas, kiedy trzeba zajmować się maluszkiem.
Czy mogłaby Pani pracować jako niania? Jedna opiekunka na dwójkę dzieci to lepiej niż w żłobku : )
Spędzi Pani czas z dzieckiem, dziecko z rówieśnikiem (a może po czasie z dwoma?), a sytuacja ekonomiczna zamiast się pogorszyć to ulegnie poprawie.
Rozmawiałem wczoraj z pewną Panią, wychowała córkę sąsiadów, która to do dziś traktuje ją jak druga matkę (córka ma ponad 50 lat).
Może i dałoby się z Zenkiem sensownie porozmawiać, gdyby nie ten irytujący ton, np: „Jesteście co najwyżej śmieszni.” Jeśli rozmówca stosuje argumenty ad personam, to trudno o jakąś rzeczową rozmowę. Chyba jednak lepiej odpuścić.
Rozumiem Marcinie, że mogłeś się zdenerwować, bo te wypowiedzi są tak skonstruowane, by kogoś zdenerwować. Cóż, niezła lekcja cierpliwości. Podziwiam za umiejętność opanowania się.
Jak wygląda życie na kredyt? Przykład z życia wzięty:
1. Samochód na kredyt -> wypadek -> brak zdolności kredytowej na kolejne auto -> jazda starym cieniasem przez kilka lat, w końcu kiedy pojawia się światełko w tunelu i szansa na lepsze auto, oczywiście grzech stracić taką szansę – biorę nowe auto, na kredyt oczywiście…
2. Hipoteka z dofinansowaniem, wyjazdy zagraniczne, bo przecież mnie stać – mam niższą ratę niż wszyscy więc żyję lepiej niż wszyscy -> realizuję kolejne plany, rodzina się powiększa, rodzą się dzieci i pojawiają pierwsze dylematy skąd wziąć pieniądze?
3. Standard życia spadł, dzieci chorują, rata za hipotekę znacznie wzrosła bo dofinansowanie się skończyło, kredyt za dwa auta trzeba spłacać, zazdrośni ludzie o wycieczki za granicę podłożyli świnię w pracy -> utrata pracy, stan oszczędności: zero, dzieci trzeba wykarmić, rachunki spłacać, a nie ma za co. W konsekwencji dalsze zapożyczanie się u rodziny.
Efekt: tata na wiele lat utknął za granicą żeby zarobić na utrzymanie rodziny, mama na razie siedzi z dziećmi w domu i myśli co będzie dalej, możliwości na razie niewielkie, bo zanim się spłacić długi, minie wiele lat. Czasem brakuje na proszek do prania, czasem na leki, ale oczywiście kasa na kolejne wojaże zawsze się znajdzie…
Ludzie, którzy nie rozumieją, że choćby drobne oszczędności ale regularne, pomogą im w takich trudnych, zaskakujących sytuacjach, chyba są odporni na racjonalne argumenty. Lepiej wydać wszystko do zera, ale sobie pożyć. W końcu kto bogatemu zabroni?
Takie myślenie to jakiś dramat…
Oczywiście można mówić, że to wyjątkowy przypadek/ zbieg niefortunnych okoliczności/ cokolwiek innego, ale ile jest takich trudnych przypadków wśród ludzi, że jeden nieprzewidziany wypadek nakręca spiralę długów? Leczenie/ zepsuty sprzęt/ utrata pracy/ wypadek – wybierzcie sobie tylko jeden przypadek, dodajcie do tego brak oszczędności, jedną małą pożyczkę która zasypie dół – tylko kilka tysięcy (2 – 3 tys.) i przepis na na kłopoty finansowe gotowy…
„rata za hipotekę znacznie wzrosła bo dofinansowanie się skończyło”
Nie wzięliście wcześniej pod uwagę?
” zazdrośni ludzie o wycieczki za granicę podłożyli świnię w pracy -> utrata pracy”
Witamy w Polsce…
Werserk: Najwyraźniej nie myśleli o tym, wygodniej było im żyć chwilą… Stopa życiowa miała się podnosić wraz ze wzrostem doświadczenia i zarobków, ale życie miało inny plan.
Co do utraty pracy, to moim zdaniem, sami trochę są sobie winni. Kontekstu w całości tu nie przytoczę, ale ich tok myślenia mnie dobija…
Każdy z nas jest inny i każdy powinien robić tak jak uważa że dla niego będzie najlepiej.
Żyjemy w fantastycznych czasach w których każdy z nas ma wybór.
Pod drugim zdaniem podpisuję się wszystkimi kończynami. Żyjemy w naprawdę fantastycznym okresie, a marnujemy go wiecznie narzekając, zazdroszcząc innym i opowiadając dyrdymały, że pierwszy milion trzeba ukraść. Ci, którym się powiodło są postrzegani jako matacze, krętacze i oszuści, bo przecież uczciwą pracą dorobić się nie można. Wszystko to wymysły i wymówki, żeby wytłumaczyć swoją gorszą sytuację spowodowaną najczęściej lenistwem, nieodpowiedzialnymi decyzjami oraz brakiem samokształcenia się i rozwoju.
Koszty utrzymania są niskie jak nigdy wcześniej. Jak słyszę, że ludzie narzekają, że nie mają co do garnka włożyć, a ich dzieci chodzą głodne, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Stawka żywieniowa 100-150 zł na osobę na miesiąc, która obecnie jest nazywana głodową, pozwala zakupić tyle żywności, że 100-200 lat temu byłby to luksus. Do dzisiaj pamiętam opowieści mojej babci, że 5-6 dni w tygodniu jedli ziemniaki ze zsiadłym mlekiem, polane odrobiną tłuszczu. Szczęściarzem był ten, który znalazł jedną skwarkę. Cienki rosół i odrobina mięsa były tylko w weekendy.
Mamy darmową edukację. Nie jest ona może wszędzie najwyższych lotów, ale nawet w przeciętnej podstawce i średnim LO można właściwie spożytkować ten czas. Wykazując odrobinę chęci do pracy, zaangażowania, korzystając z zajęć dodatkowych, kółek zainteresowań, darmowych douczek, które organizuje prawie każda szkoła, można właściwie spożytkować ten czas, dostać się na darmowe studia, skończyć je i mieć godziwą, a jednocześnie interesującą pracę. Młodzi ludzie jednak wolą w szkole się nudzić, zamiast wykorzystać lekcje do maksimum, gapić się w ekran smartfona i nazywać kujonami tych, którzy próbują zrobić coś więcej. W planie mają zaś zaliczyć maturę na minimum, a potem naciągać rodziców na płatne studia najczęściej w wątpliwiej jakości kierunku, który daje pewność zatrudnienia w zasadzie tylko w McDonalds albo w Biedronce. I narzekać jak to system nie pozwolił im rozwinąć skrzydeł, że jakby urodzili się wcześniej/póżniej/gdzie indziej (niepotrzebne skreślić) to odnieśliby sukces.
Gdy prawie 25 lat temu szedłem na studia do innego miasta, był to zauważalny wydatek dla mojej rodziny. Niedługo potem zmarł mój tata i było wiadome, że moja mama (nauczycielka) nie będzie w stanie łożyć na edukację moją i mojego młodszego brata. Wybór był więc prosty, albo dostanę stypendium naukowe, albo koniec z dobrymi studiami. Wybrałem właściwie, studia skończyłem, choć pierwsza praca nie była szczytem marzeń finansowych, robiłem wszystko, żeby z czasem było lepiej. I było. Czego wszystkim narzekającym i wątpiącym życzę.
Stawka żywieniowa 100-150 zł miesięcznie? W 1998 roku, gdy ja zaczynałam studia, obiad w akademiku kosztował 4,50, czyli 135 zł miesięcznie. Już dwa lata później 7 zł. Dziś tani obiad można kupić za minimum kosztuje 12 zł. Miesięczne wyżywienie mojej trzyosobowej rodziny prze bardzo skromnym podejściu, gotowaniu w domu to jest 1000 zł co najmniej.
Ale poza tym się zgadzam z Tobą, że żyjemy w świetnych czasach. Nie ma głodu. Są jedynie niewydolne rodziny.
Nikt nie każe kupować w restauracjach i barach. Jak masz mały budżet gotujesz samemu i przyrządzając smaczny obiad dla 3-4 osobowej rodziny jesteś w stanie przygotować go w
cenie około 3 zł na porcję. Nie będą to ośmiorniczki, ale normalne jedzenie. Na dodatek dużo pożywniejsze niż wspominane przeze mnie ziemniaki z kwaśnym mlekiem.
Potwierdzam to, co pisze Weronika. „Stawka zywieniowa” 5 zeta/dzień to jakiś dramat, poniżej granicy egzystencji biologicznej. Ja zaczynałem studia rok poźniej niż Weronika i obiad w akademiku „Jowita” w Poznaniu kosztował mnie ok. 7 zł. Dziś w Warszawie najtańszy zestaw obiadowy to ok. 15 zł. A dobry chleb, zytni na zakwasie, to też koszt ok. 7 zł za bochenek. Masło – podobnie. A gdzie jaja (te z chowu ekologicznego czy z wolnego wybiegu to ok. 1 zł za sztuke – nie kupuję jaj z chowu klatkowego że względów moralnych), żółty i biały ser, jakiś kurczak do ugotowania? Świeże warzywa? Jakiś owoc? Łosoś pacyficzny lub atlantycki z wolnego połowu (minimum 14 zł za 100 g).
Ta Twoja „stawka zywieniowa” to zakłada chyba szczaw i mirabelki przez dwa dni na trzy, wtedy to realne.
A co do gotowania obiadu w domu, to nie mam na to czasu po prostu. Zresztą, i tak powinieneś uwzględnić koszt swojej robocizny (to tzw. koszt implicite), inaczej wynik będzie zafałszowany. To tak, jakbyś zakład fryzjerski prowadził we własnym lokalu (czyli odpada Ci czynsz najmu) i twierdził, jakie to niskie są koszty takiej działalności. Kapitał własny, jak i własna praca nie są darmowe, m.in. dlatego lepsza miarą efektywności działania firm jest EVA (ekonomiczna wartość dodana która uwzględnia łączny wazony koszt kapitału własnego i obcego), a nie zysk księgowy.
Przecież jajek i łososia nie jesz codziennie chyba?
U mnie koszt wyżywienia 3 osobowej rodziny to ok 850 PLN / miesiąc. Cała tajemnica to kupować sezonowo, od rolnika i tylko tyle ile się zje.
Spisuj co i kiedy kupujesz i zestaw to z listą produktów, które wyrzucasz bo nie udało się zjeść. A potem jeszcze porównaj z piramida żywienia 😉
Bea,
850 zł to 283 zł na osobą, a nie 100-150.
Jak zaopatrzyć się u rolnika na cały rok, gdy się mieszka w bloku z komórką lokatorską, przez którą przechodzą rury ciepłownicze?
Czy jazda po zakupy detaliczne do rolnika wyjdzie taniej, gdy każdy weekend poświęcę na polowanie na tanie jedzenie?
Normalne jedzenie to dla mnie rosół ugotowany na wołowinie, a nie na korpusie kurczaka. Niestety nie spina mi się to w 150 zł miesięcznie per capita.
Sauk,
przykład z ceną obiadu w akademiku służył temu, żeby pokazać, ile 20 lat temu kosztował obiad przygotowany w systemie żywienia zbiorowego i to w dodatku z dofinansowaniem uniwersytetu. Trudno o tańszy pełnowartościowy posiłek dla dorosłej osoby.
Nawet stawka żywieniowa w przedszkolu mojego dziecka wynosi 6,20 za dzień (śniadanie, II śniadanie, obiad) i to jest dokładnie ten sam atrakcyjny system, który nie jest zmuszony, by na gotowaniu zarabiać, po przedszkole jest duże, z własną kuchnią. Wystarczy, że zarobi na utrzymanie kuchni i personelu.
Za miesiąc płacę 130 zł za to, co moje dziecko dostaje w przedszkolu. Czy to znaczy, że mam jej już nie karmić w domu?
Weronika, przecież 850 PLN / 4 tygodnie = 212 PLN / 3 osoby = 71 PLN na osobę na tydzień 😉
Nie mówię, że robisz lepiej czy gorzej niż ja. Chciałam tylko powiedzieć, że za taką stawkę da się spokojnie wyżywić. Mam to szczęście, że po drodze z pracy mam wielki targ gdzie co drugie stoisko prowadzi dziadek z własnymi produktami.
Pozdrawiam!
No właśnie Bea, 71 PLN na tydzień to 284 zł na miesiąc, jak słusznie wskazała Weronika. A Saur twierdzi, że przyzwoita stawka zywieniowa wynosi od 100 do 150 PLN NA MIESIĄC!
Również Twoje wyliczenia pokazuja zatem, że to kompletna bzdura.
Tym niemniej, chyba rzeczywiście wydaję za dużo na jedzenie, część sie rzeczywiscie marnuje. Tylko trochę trudno nic nie zmarnować, jak się prowadzi gospodarstwo jednoosobowe. Zawsze coś już jest stare i niesmaczne.
Piotrek, no w sumie racja 😀
Do wszystkich pozostałych komentujących post Sauka odnośnie miesięcznej stawki żywieniowej przytoczę jeszcze raz ten fragment:
„Stawka żywieniowa 100-150 zł na osobę na miesiąc, która obecnie jest nazywana głodową, pozwala zakupić tyle żywności, że 100-200 lat temu byłby to luksus.”
Wczytajcie w sens tego zdania.
A na koniec bonus, czyli jak zjeść śniadanie, dwudaniowy obiad i kolacje za nie więcej jak 5 PLN dziennie:
https://www.youtube.com/watch?v=ZHHOYmERmDc